Dzwonek już dawno umilkł, kiedy matematyczka weszła do klasy. Jak zwykle mruczała coś pod nosem, nie zwracając uwagi na to, co działo się dookoła. Słynęła z tego, że nad jej głową mogły fruwać kulki z papieru, samolociki, a nawet ogryzki, a ona – od lat zwana przez uczniów Sinusoidą – pozostawała zawsze niewzruszona.
– Wyjmijcie zeszyty – powiedziała, rozkładając swoje notatki na biurku. Wiecznie zamyślona, jakby w pamięci recytowała prawa Talesa i Pitagorasa, nie rozejrzała się po klasie. Siadła szurając krzesłem i otworzyła dziennik. Głośno przeczytała pierwsze nazwisko z listy:
– Abramczyk!
Odpowiedziała jej cisza. Przy wyczytanym nazwisku w rubryce obecność Sinusoida postawiła długopisem poprzeczną kreskę.
– Barszcz! – wyczytała następną osobę. Znowu cisza. Nie podnosząc wzroku, przeszła do kolejnych nazwisk:
– Chmielewski! Chojnacka! Chomicz! Chrobot! Czarnacka! Demianiuk! Fibiger!
Każdemu wyczytanemu nazwisku towarzyszył pomruk niezadowolenia i kreska postawiona czarnym długopisem. Sinusoida nadal czytała listę i dopiero przy nazwisku Krzyżanowski podniosła wzrok. Napotkała pustą salę. Zamarła i mruknęła do siebie:
– A to ci heca! Dobrze, że nikt tego nie widział!
Przekonana, że klasa po prostu uciekła z lekcji, wstawiła każdemu nieobecność. Zebrała rzeczy z biurka i skierowała się do wyjścia. Już miała otworzyć drzwi, gdy jej wzrok przykuła wielka dziura w szybie okna na końcu klasy. Dziura była tej wielkości, że mógł się przez nią przecisnąć człowiek. Na kawałkach rozbitego szkła wisiały z daleka widoczne skrawki rozdartego materiału i kępka blond włosów. Sinusoida stanęła jak wryta. Stała tak przez dobrą chwilę. Następnie powoli podeszła w kierunku okna. I wtedy właśnie spostrzegła wielką czerwoną plamę na podłodze pod ścianą oraz kilka guzików ze strzępami ubrań. Nieco dalej, tuż pod oknem, zauważyła coś białego z czerwoną plamką. Wyglądało to jak koralik, więc nachyliła się i wtedy uświadomiła sobie, że to… ząb. Na dodatek cały we krwi. W jednej chwili zarówno dziennik, jak i przez lata pieczołowicie przygotowywane notatki – wypadły jej z rąk. Wybiegła z klasy, krzycząc:
– Ratunku! Krew!
Na korytarz zaczęli wyglądać uczniowie. Spostrzegłszy, kto biegnie i co woła, rechotali. Bo Sinusoida słynęła z dziwnych zachowań. No i roztrzepania. Nieraz przyszła do szkoły w jednym bucie innym, drugim innym. Bywało, że siedziała na lekcji w bluzce założonej na lewą stronę. A raz zdarzyło się jej to ze spódnicą. Kiedy więc tym razem biegła i krzyczała, pukali się w czoło. Nauczyciele zaganiali wszystkich do klas, choć ich także ciekawiło, co właściwie się dzieje. Sinusoida wparowała do gabinetu dyrektora z impetem. Sekretarka spojrzała pytająco, ale matematyczka, z trudem łapiąc powietrze, wystękała szeptem jedno słowo:
– Morderstwo!
Dość długo próbowała złapać oddech, ale bieg przez korytarze i przerażenie, jakie ją ogarnęło, sprawiły że, zasapana, nie była w stanie wykrztusić nic więcej. Pokazywała tylko w milczeniu ręką jakiś nieokreślony punkt gdzieś w powietrzu. Dyrektor patrzył jak osłupiały, a sekretarka pytała, czy wzywać pogotowie. Jedynie jak zwykle przytomna pani wicedyrektor zarządziła, że uczniowie wracają do klas, i wezwała szkolną pielęgniarkę, która w gabinecie zjawiła się natychmiast, dzierżąc szklankę wody i krople uspokajające.
– Czy pani aby nie przesadza? – spytał dyrektor, gdy Sinusoida, połknąwszy lekarstwo, wyjaśniła w kilku z trudem wyduszonych słowach, co zaszło. Przemilczając przy tym wprawdzie fakt, że nieobecność klasy spostrzegła, gdy sprawdzając listę, doszła już do litery K. W całej historii jej zdaniem nie miało to jednak większego znaczenia. Dyrektor zdecydował, że we trójkę wraz z pielęgniarką pójdą do sali, którą zgodnie z planem powinna teraz była zajmować II a.
Dopiero teraz Sinusoida przyjrzała się sali. Leżało w niej kilka rozrzuconych bezładnie plecaków i toreb. Z niektórych wysypywały się książki, piórniki i zeszyty. Podniosła jeden plecak. Tuż pod nim znalazła zgniecioną karteczkę. Zaciekawiona rozwinęła papier. Jej oczom ukazał się napis: „Zginiecie wszyscy!”. Pokazała ją dyrektorowi, który wzruszył ramionami.
– Bzdura! – powiedział. – Pani się naoglądała głupich filmów.
Ale po chwili zamilkł, gdyż podobną karteczkę podstawiła mu pod nos pielęgniarka, a sam zauważył kolejną, koło której, ku jego przerażeniu, leżał zakrwawiony, ucięty palec.
– Nie dotykać! – krzyknął dyrektor, i cała trójka rozejrzała się po klasie jeszcze uważniej. Na blaszanym okapniku po drugiej stronie okna pielęgniarka zauważyła strzęp ucha. Sinusoida spostrzegła w krzakach pod oknem jakąś masę, nad którą krążyły muchy. Wydała z siebie okrzyk przerażenia, kiedy rozpoznała serce. Zduszonym głosem powiedziała to dyrektorowi. Ten zdecydował, że należy natychmiast wezwać policję. Do sekretariatu, w którym był telefon, wysłał pielęgniarkę.
Pod salą II a tłoczyli się uczniowie innych klas, gdyż dawno już trwała przerwa. Jeden dryblas z III b proponował, by ślad buta, którym ktoś wlazł w kałużę krwi, obrysować kredą.
Wicedyrektorka, która wróciła wraz z pielęgniarką kazała wszystkim rozejść się do swoich klas. Policja przyjechała w ciągu kwadransa. Sygnał radiowozu dało się słyszeć już z daleka. Kilku funkcjonariuszy z bronią, taśmami i jakimiś workami wbiegło do szkoły w błyskawicznym tempie.
Wysoki szczupły blondyn w stopniu porucznika zadał dyrektorowi pytanie, co się dokładnie stało. Usłyszawszy, że znikła cała klasa, a wszystko wskazuje na zbiorowe morderstwo, wytrzeszczył oczy. Tego w tym mieście jeszcze nie było! Poprosił o podanie szczegółów. Kiedy dyrektor opowiadał, co zaszło, porucznik podszedł do okna i powiedział:
– Nawet jeśli rzeczywiście doszło tu do zbrodni, sprawca musiał dostać się do klasy od wewnątrz, a nie przez okno.
– Na jakiej podstawie pan tak myśli? – spytał dyrektor.
– Szkło, rozumie pan? – odparł porucznik, a widząc po spojrzeniu dyrektora, że ten nic nie rozumie wyjaśnił:
– Szkło z szyby leży nie w sali, ale na zewnątrz.
– Sugeruje pan, że ochrona w szkole nie działa jak należy? – spytał dyrektor głosem pełnym oburzenia.
– Nic nie sugeruję – powiedział porucznik i krzyknął do swoich ludzi: – Dwaj niech wyjdą na zewnątrz obejrzeć teren pod klasą. I wezwać mi tu lekarza!
– Co miało znaczyć pańskie „jeśli rzeczywiście”? – spytał dyrektor, ale porucznik machnął zniecierpliwiony ręką i począł oglądać zakrwawiony ząb, który tak zdenerwował Sinusoidę. Zainteresował się też obciętym palcem i uchem, które zakrwawione spoczywało na dnie przezroczystej torebki użytej przez policję do zabezpieczenia śladów.
– No więc co miało znaczyć „jeśli rzeczywiście”? – dopytywał się dyrektor, ale zanim porucznik zdążył mu odpowiedzieć, do klasy wszedł mężczyzna w białym kitlu machający rękami w oburzeniu:
– Odrywacie mnie od ważnych spraw, abym oglądał gnijące wołowe podroby?
– Niech się pan tak nie denerwuje – odparł porucznik. – Ja też oderwałem się od ważnych spraw, a okazało się, że wszystko po to, by obejrzeć palec, ząb i ucho z modeliny. Na dodatek… – w tym momencie porucznik przerwał i spojrzał gdzieś do tyłu – …to wszystko zapewne… zostało… nagrane – podbiegł do szafy stojącej na samym końcu klasy i błyskawicznie zdjął z niej… kamerę video.
Dyrektor zaniemówił. Rozpoznał bowiem sprzęt, na który zazwyczaj nagrywano szkolne przedstawienia. Kamera należała do Jasia Zawadzkiego – największego szkolnego rozrabiaki. Dyrektor natychmiast zrobił się czerwony na twarzy i, spojrzawszy na Sinusoidę, spytał:
– Jaś Zawadzki to z tej klasy?
– Tak – odparła matematyczka.
Dyrektor pokiwał smętnie głową i powiedział:
– Wszystko jasne! To jego najnowszy numer.
– Tak – powtórzyła blada jak ściana Sinusoida. Teraz bowiem uświadomiła sobie, jak głupio wyglądały jej bieg przez szkołę i wrzaski. A najgorsze, że całą hecę II a nagrała na video. Wszyscy teraz zobaczą ją jak czyta listę obecności, siedząc sama w pustej klasie. I tylko jedno ją cieszyło. Że postawiła wszystkim nieobecność. Należało im się! Ale … zaraz, zaraz… kto zapłaci za zbita szybę? No i kto umyje podłogę?
2002