Kolejny wianek puszczany na wodę powitały najpierw szmery uznania, a potem gromkie okrzyki zachwytu. Nic dziwnego. Wianek był rzeczywiście piękny. Nie mógł się umywać do tego, który ona uplotła. A więc znowu pech! Zresztą… Jej wianek jest pechowy. Justyna to czuła. Jak można inaczej nazwać wianek, który w konkursie ma numer 113? Nie dość, że 100, a więc długo trzeba czekać na kolej puszczenia go na wodę to jeszcze na końcu ta 13! Ten najpiękniejszy wianek był 45. Numerek każdy przyczepiał drutem do krzyżaka, a wianki tuż przed puszczeniem na wodę oceniała komisja. Do wygrania jak co roku było mnóstwo nagród.
– I po co mi było tam iść? – pomyślała Justyna, która coraz mocniej czuła, że jej szanse na nagrodę są bliskie zeru. Ale odpowiedzi nawet ona nie znała. Może poszła tam ze względu na magię, która towarzyszyła każdej świętojańskiej nocy? W dzieciństwie babcia opowiadała jej bajkę o chłopcu, który poszedł w tę noc na poszukiwanie kwiatu paproci. Kwiat miał mu przynieść bogactwo i szczęście. Justynie zależało jedynie na szczęściu. W końcu kto jak kto, ale to ona zasługuje na miano pechowca. Gdy miała kilka lat jej rodzice zginęli w wypadku. Opiekowała się nią babcia. Wprawdzie Justyna odziedziczyła po rodzicach dom, a ubezpieczenie z tytułu śmierci zabezpieczyło ją finansowo do końca życia, ale im była starsza tym bardziej przekonywała się, że babcia miała rację mówiąc, że pieniądze nic nie znaczą, gdy nie ma się nikogo bliskiego. Chociaż babcia mówiła to jako umoralniające kazanie o szacunku jakim wnuczka powinna ją darzyć, a oczywiście zdaniem babci nie darzyła. Ale … Justyna i tak odnosiła to do swojej sytuacji dziewczyny samotnej.
Wszystkie koleżanki w klasie miały chłopaków. No, może wyjątkiem była Dorota. Paskudna, głupia, tępa i źle ubrana, ale poza nią to … no, może jeszcze Gośka, ale Gośka to w koszuli z krawatem chodzi, ma krótkie włosy i nie raz wzięto ją za chłopaka. Za to i Kamila i Iwona i Kaśka nawet teraz na wiankach prowadzały się za ręce ze swoimi facetami. Tylko Justyna sama. Nie układało się jej. Nie to, żeby była brzydka. Była zgrabna, miała długie czarne włosy, najczęściej splecione w gruby, opadający na plecy warkocz, ale … jak pech to pech. Na przykład na ostatnich andrzejkach poznała Cezarego. Przegadała z nim całą imprezę. Wydawało się jej, że znają się wieki. Nawet w jednej wróżbie wylosowali siebie! No i umówili się potem na spotkanie, ale … jak pech to pech. Zapomnieli wymienić się numerami telefonów. Banalne!
A jednak dała się namówić na puszczanie wianków na rzece. Może dlatego, że namawiały nie tylko dziewczyny, ale i babcia?
– Jak miałam osiem lat – powiedziała ściszając głos jak zawsze, gdy mówiła coś niezwykłego. – To poszłam puszczać wianki ze starszą siostrą. A ponieważ mój wianek okazał się najładniejszy, bo był z polnymi kwiatami, to było mi go tak żal, że … nie puściłam. Wiesz? Siostra się śmiała, że to grozi staropanieństwem! Ale jak widzisz poznałam jakoś twojego dziadka i nawet twoją mamę urodziłam… – babcia westchnęła. Zawsze wzdychała, gdy wspominała swoją ukochaną, jedyną córkę. – Idź na wianki Justynka! Taka noc jest jedna w roku. Najdłuższa! Najjaśniejsza! A całe życie i tak jest smutne i ciemne jak noc.
No i tak znalazła się na wiankach. Impreza jak co roku przyciągnęła tłumy. Justyna wlokła się na końcu korowodu koleżanek paradujących za ręce z tak samo jak i one uśmiechniętymi chłopakami. Chłopcy dźwigali zrobione przez dziewczyny wianki. Justyna swój niosła sama. By najmniejszy i … taki zwykły. Bez wstążek i sztucznych ozdób. Same kwiaty koniczyny, rumianku, niezapominajek i jaskółczego ziela tworzyły misterną fioletowo-biało-niebiesko-żółtą kompozycję. Justynie jej wianek najpierw się podobał, ale kiedy stanęła nad wodą i zobaczyła wszystkie czekające na puszczenie wtedy ten jej wydał się brzydki jak Kopciuszek.
“Znowu mam pecha – pomyślała Justyna. – Chciałam, by było tak jak w opowieści babci, a tymczasem… to nie te czasy.” – westchnęła. Tylko jej wianek nie miał wstążek, sztucznych kokardek, papierowych róż i jedwabnych lilii. Tylko jej wianek nie miał stelaża z drutu.
– Boże! – jęknął Rafał, chłopak Kamili na widok wianka Justyny. – Ty kawałki zielska przyczepiłaś pinezkami do krzyżaka z patyków?! Przecież to się zaraz rozwali!
– Szkoda, że nie przyszłaś o czwartej do Iwony – powiedziała Kamila, jakby zapominając, że wcale Justynie tego nie zaproponowały. – Plotłyśmy wianki, a chłopcy robili nam stelaże…
Justyna wzruszyła ramionami i odrzuciła na plecy czarny warkocz. “Jakie to w tej chwili ma znaczenie?” – pomyślała. Czekała na swoją kolej puszczenia wianka. Kamila była 110, Iwona 111, a Kaśka 112. Stali całą paczką z wiankami w ręku i numerkami umieszczonymi na środku krzyżaków. Organizator co chwila na głos wyczytywał kolejny numer. Jego właściciel wraz z wiankiem podchodził na brzeg wody. Wokół był tłum ludzi, bo kolejka wiła się aż pod skarpę. W powietrzu unosił się zapach pieczonej kiełbasy, małosolnych ogórków z koperkiem, pieczonego chleba i … lata, które zbliżało się wielkimi krokami.
Justyna obserwowała powolną wędrówkę księżyca po ściemniającym się niebie. Nagle… poczuła silne uderzenie w plecy! Przewróciła się, a wianek wypadł jej z ręki. Kwiatki rozsypały się, krzyżak rozpadł i tylko drut z karteczką z numerem 113 wbił się w trawę.
“No i jeszcze to!” – pomyślała otrzepując się z ziemi. – “zaraz pewnie Rafał powie swoje: a nie mówiłem!”
I jakby na zawołanie tuż obok dał się słyszeć jego głos wypowiadający właśnie to zdanie.
– A nie mówiłem? Słaby wianek to się od razu rozwali…
Justyna wzruszyła ramionami. To nie miało już znaczenia. Spojrzała za siebie zobaczyła podnoszącego się z ziemi chłopaka w koszulce z księżycem.
– Z księżyca spadłeś? – spytała i .. zaniemówiła. Przed nią stał … Cezary. Zguba z ostatnich Andrzejek.
– Justyna?! – powiedział otrzepując spodnie. Przez chwilę patrzyli na siebie i nic nie mówili. Potem oboje spojrzeli na to co zostało z wianka Justyny.
– Strasznie mi przykro… – zaczął Cezary, ale Justyna przerwała.
– Daj spokój! I tak nie miałam żadnych szans na nagrodę!
– Dlaczego? Przecież to taki prawdziwy wianek! Taki wiejski! Mnie tam się podoba!
– E! Ty! Szalony księżyc! – Rafał klepnął Cezarego w łopatkę. – Jak ci się podoba, to pomóż jej reperować!
– Nie ma sprawy – powiedział Cezary i zaczął zbierać z ziemi kwiaty.
Justyna protestowała, że nie ma sensu, ale Cezary był nie ugięty. Powoli zbliżała się ich kolej, a Justyny wianek był nadal w rozsypce.
– Daj mi gumkę do włosów – powiedział nagle Cezary.
– Po co ci gumka? – zdziwiła się Justyna.
– Zobaczysz.
– Powiedz?
– Oj!
Cezary machnął ręką w geście zniecierpliwienia i ściągnął Justynie gumkę z warkocza, który powoli zaczął się rozplatać. Za pomocą gumki i dwóch patyków Cezary zręcznym ruchem zrobił nowy krzyżak.
– Pleć! Szybko! – Podał dziewczynie zebrane kwiaty. – No i wsuwki do włosów też dawaj.
– Ale … – zaczęła protestować, jednak nie dokończyła. Cezary delikatnie wyjął wsuwki, a fala jej czarnych włosów rozsypała się na ramiona. Cezary uśmiechnął się. Drutami z wsuwek zaczął przymocowywać wianek do krzyżaka. Jeszcze tylko numerek i gotowe.
– Trochę ten wianek koszmarny – powiedziała Justyna patrząc na fioletowo-biało-niebiesko-żółtą kompozycję, która stała na krzyżaku opatrzonym numerem 113.
– A mnie się podoba – odparł Cezary. – Jest inny! Taki trochę … szalony!
– Jak księżyc? – spytała Justyna patrząc na koszulkę Cezarego.
– Numer sto trzynaście! – dał się słyszeć tubalny głos jednego z organizatorów. Justyna podeszła ze swoim wiankiem. Znowu dało się słyszeć szmer i pomruki zainteresowania.
– Proszę państwa! – powiedział organizator. – Wianek numer sto trzynaście to…
– To frankenstein wśród wianków! – krzyknął ktoś z tłumu, ale Justyna była pewna, że poznaje głos Rafała. Zawsze był trochę złośliwy. Wszyscy wokoło ryknęli śmiechem!
Komisja składająca się z kilku jurorów odnotowała coś na kartach i organizator wywołał numer 114.
Stanęli z boku czekając na ogłoszenie wyników. Dziewczyny rozmawiały o nagrodach, chłopcy poszli po kiełbasę, a Cezary … opowiadał Justynie jak próbował ją znaleźć po tych Andrzejkach.
– Nikt nie wiedział z kim tam przyszłaś, ani z której jesteś szkoły – mówił. – I wiesz… nawet zastanawiałem się, czy nie szukać cię po szkołach. Tylko … nie wiedziałem… co ci powiem jak już cię znajdę? I czy nie pomyślisz, że jestem szalony.
– Szalony księżyc? – spytała Justyna i spuściła wzrok. Twarz zakryły opadające czarne włosy. Cezary odgarnął je na bok…
– Słuchaj… – zaczął, ale nie skończył, bo w tym momencie zaczęto ogłaszać wyniki. Ku zdumieniu wszystkich Justyna dostała nagrodę specjalną. Za najbardziej oryginalny wianek marki “Frankenstein” jak to określiła komisja. Kiedy wróciła z nagrodą – różowym słoniem z przyczepioną karteczką z pechowym 113 numerem, wszyscy bili brawo. Nawet Rafał! Podała słonia Cezaremu do potrzymania, by nie przeszkadzał w przyjmowaniu gratulacji od koleżanek. Zarówno Kaśka jak i Kamila z Iwoną szczerze cieszyły się z nagrody Justyny.
– Tak mi było przykro jak ci się ten wianek rozwalił – szepnęła Justynie na ucho Iwona.
W tym samym momencie za ich plecami dał się słyszeć męski głos:
– Cezary! Ponad godzinę ciebie szukamy! Miałeś zaraz wrócić i co? Ty jesteś synu jakiś szalony!
– O rany! – Cezary tylko jęknął. – Lecę!
Podał Justynie słonia i szepnął.
– Do zobaczenia!
– Do zobaczenia… – odpowiedziała zaskoczona Justyna. Przez chwilę patrzyła za oddalającą się sylwetką w koszulce w księżyc aż nagle… poczuła niepokój.
“Znowu zapomniałam wzięć jego telefon. Znowu nie dałam mu swojego” – pomyślała. Spojrzała na trzymaną w ręku nagrodę pocieszenia – pluszowego słonia i na karteczkę. Numer 113… Pechowy? Przysunęła karteczkę pod sam nos. Obok numeru widniał malutki napis: “Jutro tu o tej samej porze. Szalony księżyc”.
2002