To jest rzecz, którą się łyka w jeden wieczór (dwieście czterdzieści stron), by potem przez wiele następnych dni do niej wracać. Rzecz zapoczątkowana przez Macieja, a utkana przez Małgorzatę. Zbudowana z kilku warstw.
Warstwa pierwsza jest snuta na podstawie napisanego w 1978 reportażu śp. Macieja Piekarskiego (1932-1999) , ojca Małgorzaty, o wyprawie w rejony Zamojskie do przyszytego przez wojnę brata, który jako dwuletnie dziecko został odebrany matce, dzisiaj zwanej biologiczną, inaczej: prawdziwej, i wysłany transportem śmierci. Po cudownym ocaleniu znalazł się w sierocińcu, z którego przygarnęli go rodzice Macieja, równie prawdziwi. Potem został odebrany drugiej matce, bo tak nakazywał obowiązek wymyślony przez dorosłych. Z przodu i z tyłu wojna, okupacja, śmierć i ogień. Chłopiec nazywał się Jan Tchórz i pochodził ze wsi na pięknej i żyznej Zamojszczyźnie.
Druga warstwa to rozmowa Małgorzaty z zaświatami, które z woli Nieba nadal są tu, na Ziemi, czyli z ojcem, z wyczuwalnym zerkaniem ku nam, czytelnikom. W pewnym sensie właściwie dyskusja, odświeżanie faktów, analiza pojedynczych zdarzeń i całej historii, poznawanie ludzi, bohaterów bliższych i dalszych tej opowieści.
Trzecia warstwa to z trudem zebrana i po literacku (a ściśle: po mistrzowsku) skomponowana relacja Zofii Tchórzyny.
Te kawałki rozbitego lustra, komentarze, czasem małe eseje, barwne, pojawiają się jak fotografie po kolei wyjmowane z albumu (i rzeczywiście towarzyszą im zdjęcia). Dialogi, dowcipne, na przemian też straszne. Koszmary splatające się z odruchami dobrotliwych serc.
Wszystkie składniki wzajemnie się przenikają, uzupełniają. Powoli wyłania się z nich panorama – dramatyczny wojenny los Zamojszczyzny, którą Niemcy postanowili spacyfikować, bo im się spodobała. Spacyfikować, to znaczy wysiedlić, wymordować, wypalić do gołego piachu. A potem powracanie do przeszłości, bo przeszłość, jak się okazuje, trwa do dzisiaj. Potem czasy komuny. Nic nie weselszej, no, może trochę.
Piękna książka, rozedrgana jak życie w popłochu, jak nerwy, które nie zawsze dają się trzymać na wodzy, i jak nieoczekiwane uczucia.
Autor: Piotr Müldner-Nieckowski
Źródło: pisarze.pl
21 listopada 2016
e-Tygodnik Literacko-Artystyczny
Numer 47/16 (330)
ISSN: 2084-6983