MAŁGORZATA KAROLINA PIEKARSKA

pisarka, dziennikarka, historyczka sztuki

Nasza klasa

Długo zastanawiałam się, czy dołączyć do portalu „Nasza-klasa”. Z ludźmi z ogólniaka mam stały kontakt. O tych ze studiów, co nieco wiem. Pozostawała podstawówka, z której jednak mam nie najlepsze wspomnienia…

Szkoła podstawowa – nie były to moje szczęśliwe lata. Dokuczano mi. Zaczęło się, kiedy w czwartej klasie doszła do nas Dorota. Przyjechała z placówki z Moskwie i wyglądała jak dziewczynka z Rosji. Dostała na wstępie ksywkę „ruska”. Było mi jej żal, a że moja przyjaciółka akurat zmieniła szkołę i zostałam „bez przydziału”, postanowiłam wyciągnąć do nowej rękę. Rodzice tyle razy mi mówili, że nie wolno dokuczać, a ja wierzyłam, że za dobro odpłaca się dobrem…

Opowiedziałam Dorocie o sobie, pragnieniach, marzeniach… Myślałam, że mogę jej ufać. Okazało się, że się myliłam. Moje tajemnice zostały wyciągnięte na forum szkoły i… rozpoczął się frontalny atak. Chłopak, w którym się kochałam, dostał od Doroty moje zdjęcie podpisane rzekomo przeze mnie – śmiała się cała szkoła. Krążyły na mój temat wyssane z palca plotki. Nie miałam imienia. Tylko nazwisko. U Doroty za to zaczęła się towarzyska dobra passa. Ksywka „ruska” przepadła jak kamień w wodę. A ja? Nikt nie starał się dowiedzieć, jaka jestem naprawdę. Przecież ktoś raz już powiedział o mnie: głupia i brzydka. Powtarzano to z ust do ust, jak mantrę. Cóż… kto ma miękkie serce musi mieć twardą dupę. Starałam się ze wszystkich sił, by ta była twarda…

Gdy dziś opowiadam znajomym niektóre sceny z tamtych lat pytają, czy chodziłam do szkoły specjalnej. Otóż nie. To w normalnej podstawówce koleżanki wpychały mi głowę do sedesu. W normalnej podstawówce zamykały w męskim kiblu. I tak dalej… Było naprawdę ciężko. Dokuczano mi, że nie rosną mi piersi. Dopytywano, czy mam już miesiączkę, a gdy się rumieniłam, wysłuchiwałam niewybrednych docinków. W ósmej klasie na przerwie graliśmy w „inteligencję”. Jako jedyna wpisałam ubranie na „zet” – zapaska. Koleżanki nie wiedziały, co to „zapaska”, ale… wiedziały, co to „podpaska”. Istnienie zapaski kwestionowały. Zostałam więc ochrzczona podpaską, tamponem i peklem. Bolało. To wtedy zaczęłam odliczać dni do końca szkoły, niczym poborowy centymetr, gdy idzie do rezerwy. Wybrałam takie liceum, do którego z mojej klasy szły tylko dwie osoby. Dostałam się bez problemu. Przez pierwsze dni bałam się, że i w tej szkole stworzą modę na dokuczanie mi, ale dziewczyny musiały same integrować się z nowym towarzystwem, a potem… jakoś o mnie zapomniały. W pierwszej klasie liceum codziennie odprowadzał mnie do domu przystojny chłopak. Miał na imię Rafał. Któregoś razu dowiedziałam się, że Dorota o tym już wie. Zaczęła się dopytywać, jak ten koleś wygląda. Powtórzono jej, że wysoki, przystojny, w okularach. Jak to skwitowała?
– Ślepy! To mówcie tak od razu!

Dlaczego to wszystko opisuję? Od kilku lat trwa przepraszanie mnie. Z jednym z kolegów z podwórka spotkaliśmy się, gdy nasze dzieci jechały na obóz. Jego córki już mnie znały, bo kręciłam z nimi reportaż. Przed szkołą otoczyły mnie wianuszkiem. A tu nagle obok staje ich tata… Czerwony jak burak.
– Znacie panią? – Pyta.
– Tak! Pani z nami film robiła.

Wymieniliśmy się telefonami. Minęły trzy dni. Późnym wieczorem zadzwonił telefon. To on, bełkocząc przepraszał: że dzwoni o jedenastej i że dzwoni pijany, ale na trzeźwo to by nie umiał… itd. Dopiero teraz, gdy zobaczył swoje córki (są w tym wieku, w którym ja byłam, gdy mi najbardziej dokuczano) i zobaczył mnie, na dodatek stanęłam mu przed oczami sprzed lat, to sobie pomyślał, że gdyby ktoś jego córkom robił to, co on mi wtedy – to by zabił. Prosi o wybaczenie.

Teraz fala przeprosin ruszyła na portalu „Nasza-klasa”, bo w końcu do niego dołączyłam i zajrzałam do podstawówki. Przecież mam z niej też miłe wspomnienia. Dzięki portalowi odnowiłam kontakt z przyjaciółką, z którą rozdzieliły mnie intrygi Doroty. Teraz na portalu ludzie piszą do mnie, że jest im głupio, przepraszają, proszą o wybaczenie. Oczywiście nie gniewam się. Po pierwsze nie można gniewać się na dorosłych za to, jacy byli w dzieciństwie. Po drugie wybaczyłam dawno temu, bo trzeba wybaczyć, by móc normalnie żyć po traumie. Jednak wybaczyć to nie znaczy zapomnieć.

Pierwszy raz opowiedziałam o tym 15 lat temu, gdy w młodzieżowym piśmie LUZ, zamieszczaliśmy reportaż „Kozioł ofiarny”. Wtedy już umiałam spojrzeć w twarz przeszłości i zmierzyć się z nią. Dyskutowaliśmy o tym, kto zostaje kozłemofiarnym. Ktoś inny niż wszyscy. A inny – nie zawsze oznacza gorszy. Głośno opowiadałam też o tym w redakcji po sprawie gimnazjalistki Ani, która powiesiła się na skakance. Teraz znów to mówię, bo przeprosiny cały czas napływają.

Dzieci są okrutne. Wtedy nie było mi zbyt wesoło (mało powiedziane), ale… Teraz to za wesoło nie mają oni. Napisanie słowa „przepraszam”, gdy ma się w pamięci swoje obrzydliwe zachowanie, to jedna z najtrudniejszych decyzji. Na pewno jednak oczyszczająca, choć, przyznaje ze smutkiem, radosnego dzieciństwa mi to nie wróci. Miło jednak wiedzieć, że po latach ktoś dorósł.

Opowiadałam o tym w pracy ze śmiechem, a koleżanka na to z przerażeniem:
– Ciebie to śmieszy? Pomyśl tylko. Czy przepraszaliby cię, gdybyś była kimś innym? Nie dziennikarką i pisarką, ale anonimową woźną w szkole?
Hm… To jest pytanie!

11 lutego 2008

Print Friendly, PDF & Email