Kilkanaście lat temu poznałam pewną dziewczynę z Jędrzejowa. Na imię miała Iza i tylko raz była w Warszawie – w szkole podstawowej. Spytała, czy mogłaby mnie odwiedzić i czy oprowadziłabym ją po mieście. Ponieważ odpowiedziałam twierdząco, więc pewnego sierpniowego poranka Iza zjawiła się u mnie w domu. Pokazałam jej Warszawę najlepiej jak umiałam. Zwracając szczególną uwagę na te miejsca, które kocham najbardziej.
Są to miedzy innymi: uliczka Kanonia na Starówce z dzwonem, który choć nie dzwoni to ma tę zaletę, że można go dotknąć (dzieci to uwielbiają!); południowa strona Katedry świętego Jana z wmurowaną gąsienica goliata, której również można dotknąć, a która przypomina o tym, że w 1945 roku z katedry zostały tylko podziemia. Przewożę też samochodem po praskiej stronie Wisły, by można było spojrzeć na Starówkę oczami Canaletta – ci, którzy znają obraz jego pędzla widok Warszawy od strony Pragi – wiedzą o co chodzi. No i na koniec zostawiam perłę warszawskiego baroku, czyli jedyny w całości barokowy i nie zniszczony w czasie II wojny kościółek na Czerniakowie.
Izę oprowadzałam zanim dostałam się na historie sztuki, zanim rozpoczęłam (niestety nieukończony, bo przerwany ciążą i porodem) kurs dla przewodników warszawskich, zanim poznałam architekturę Warszawy na wykładach świętej pamięci profesora Tadeusza Jaroszewskiego. Dzisiaj, gdy moja wiedza warsawianistyczna jest o wiele większa niż wtedy, a i ciekawych rzeczy w Warszawie przybywa, lista miejsc, w które prowadzam przyjezdnych wydłuża się. Ostatnio na przykład o … most Świętkorzyski. Jednak z tej listy nigdy nie wypada kościółek na Czerniakowie. Jest on miejscem po prostu obowiązkowym.
Wybudowany został w końcu XVII wieku przez architekta Tylmana van Gameren (tego od kościoła Sakramentek i pałacu Krasińskich) na zlecenie Marszałka Wielkiego Koronnego Stanisława Herakliusza Lubomirskiego. Co raptem odbiło Herakliuszowi, by wybudować kościół? Ano stary hulaka, opój i łapserdak na terenie dzisiejszego Placu Bernardyńskiego gdzie rozciągały się pola i łąki zwykł był polować na lisy, króliki i inne „zdziczałe smakołyki”. Z polowań zaś udawał się wprost do swego „pawilonu łaziennego” gdzie zażywał kąpieli, zmywając pył i kurz czerniakowskich pól i łąk. Podczas jednego z polowań spotkał na swojej drodze wóz z trumną. Oto uboga wdowa chowała swego męża, ale … nie mogła nieboszczyka dowieźć na cmentarz, gdyż wóz ugrzązł w błocie. Lubomirski, będąc tego dnia w słowiczym humorze, nakazał swoim pachołkom ów wóz z błota wyciągnąć, a zdumionej dobrocią bezbożnika wdowie dał talara na pochowek. Wieczorem, gdy Lubomirski mając tęgo w czubie odpoczywał w swej łazience, do posiadłości zapukał jakiś chłop i zażądał widzenia z panem Lubomirskim. Służba próbowała dziada przepędzić, ale ten był nieugięty. Zaszedł więc sługa do pana Herakliusza i opowiedział o tym, kto to się do książęcej łazienki dobija. Podpity Herakliusz był nadal w humorze kazał więc chłopa wpuścić. Gdy ten stanął przed Marszałkiem podziękował mu za … pomoc w wyciąganiu z błota wozu z własną trumną (!) i spracowaną chłopską dłonią oddał talara pożyczonego na pochówek! Zanim zaskoczony Lubomirski cokolwiek zdążył powiedzieć chłop zniknął…
Czy jest to legenda czy prawda? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że historia ta zalazła się na freskach kościoła Bernardynów na Czerniakowie, który to kościół w miejscu owego zdarzenia ufundował Lubomirski. Odbył on też pielgrzymkę do Rzymu gdzie z rak ówczesnego Papieża odebrał insygnia świętego Bonifacego męczennika spoczywającego do dzisiaj w kościele pod ołtarzem w szklanej trumnie.
Izie z Jędrzejowa ten Bonifacy podobał się najbardziej. A ja… staram się odwiedzać Bonifaca z każdym komu pokazuję Warszawę. Może dlatego, że w czasie zwiedzania popijamy warszawskie piwko, a niejaki Stanisław Grochowiak mieszkający na Czerniakowie, w jednym ze swoich wierszy napisał, że ci, którzy patrzyli na trumnę Bonifaca wzdychali – ten ma kaca?
To tylko żart. Ale każdej mojej wizycie w tym kościele towarzyszy pewna refleksja. Czy jakakolwiek z budowli, które powstają w dzisiejszej Warszawie ma taką genezę? Taką legendę, która godna byłaby felietonów? Że o freskach nie wspomnę?
Aha! Łazienka Lubomirskego dostała się w XVIII wieku w ręce Stanisława Augusta Poniatowskiego, który przy pomocy geniusza architektonicznego niejakiego Dominika Merliniego (tego od Powązek) przerobił ją na warszawskie Łazienki. Ale wiecie… to już jest zupełnie inna historia…
19 czerwca 2001