MAŁGORZATA KAROLINA PIEKARSKA

pisarka, dziennikarka, historyczka sztuki

Zniknięcie IIa

Dzwonek już dawno umilkł, kiedy matematyczka weszła do klasy. Jak zwykle mruczała coś pod nosem, nie zwracając uwagi na to, co działo się dookoła. Słynęła z tego, że nad jej głową mogły fruwać kulki z papieru, samolociki, a nawet ogryzki, a ona – od lat zwana przez uczniów Sinusoidą – pozostawała zawsze niewzruszona.

– Wyjmijcie zeszyty – powiedziała, rozkładając swoje notatki na biurku. Wiecznie zamyślona, jakby w pamięci recytowała prawa Talesa i Pitagorasa, nie rozejrzała się po klasie. Siadła szurając krzesłem i otworzyła dziennik. Głośno przeczytała pierwsze nazwisko z listy:
– Abramczyk!
Odpowiedziała jej cisza. Przy wyczytanym nazwisku w rubryce obecność Sinusoida postawiła długopisem poprzeczną kreskę.
– Barszcz! – wyczytała następną osobę. Znowu cisza. Nie podnosząc wzroku, przeszła do kolejnych nazwisk:
– Chmielewski! Chojnacka! Chomicz! Chrobot! Czarnacka! Demianiuk! Fibiger!
Każdemu wyczytanemu nazwisku towarzyszył pomruk niezadowolenia i kreska postawiona czarnym długopisem. Sinusoida nadal czytała listę i dopiero przy nazwisku Krzyżanowski podniosła wzrok. Napotkała pustą salę. Zamarła i mruknęła do siebie:
– A to ci heca! Dobrze, że nikt tego nie widział!
Przekonana, że klasa po prostu uciekła z lekcji, wstawiła każdemu nieobecność. Zebrała rzeczy z biurka i skierowała się do wyjścia. Już miała otworzyć drzwi, gdy jej wzrok przykuła wielka dziura w szybie okna na końcu klasy. Dziura była tej wielkości, że mógł się przez nią przecisnąć człowiek. Na kawałkach rozbitego szkła wisiały z daleka widoczne skrawki rozdartego materiału i kępka blond włosów. Sinusoida stanęła jak wryta. Stała tak przez dobrą chwilę. Następnie powoli podeszła w kierunku okna. I wtedy właśnie spostrzegła wielką czerwoną plamę na podłodze pod ścianą oraz kilka guzików ze strzępami ubrań. Nieco dalej, tuż pod oknem, zauważyła coś białego z czerwoną plamką. Wyglądało to jak koralik, więc nachyliła się i wtedy uświadomiła sobie, że to… ząb. Na dodatek cały we krwi. W jednej chwili zarówno dziennik, jak i przez lata pieczołowicie przygotowywane notatki – wypadły jej z rąk. Wybiegła z klasy, krzycząc:
– Ratunku! Krew!
Na korytarz zaczęli wyglądać uczniowie. Spostrzegłszy, kto biegnie i co woła, rechotali. Bo Sinusoida słynęła z dziwnych zachowań. No i roztrzepania. Nieraz przyszła do szkoły w jednym bucie innym, drugim innym. Bywało, że siedziała na lekcji w bluzce założonej na lewą stronę. A raz zdarzyło się jej to ze spódnicą. Kiedy więc tym razem biegła i krzyczała, pukali się w czoło. Nauczyciele zaganiali wszystkich do klas, choć ich także ciekawiło, co właściwie się dzieje. Sinusoida wparowała do gabinetu dyrektora z impetem. Sekretarka spojrzała pytająco, ale matematyczka, z trudem łapiąc powietrze, wystękała szeptem jedno słowo:
– Morderstwo!
Dość długo próbowała złapać oddech, ale bieg przez korytarze i przerażenie, jakie ją ogarnęło, sprawiły że, zasapana, nie była w stanie wykrztusić nic więcej. Pokazywała tylko w milczeniu ręką jakiś nieokreślony punkt gdzieś w powietrzu. Dyrektor patrzył jak osłupiały, a sekretarka pytała, czy wzywać pogotowie. Jedynie jak zwykle przytomna pani wicedyrektor zarządziła, że uczniowie wracają do klas, i wezwała szkolną pielęgniarkę, która w gabinecie zjawiła się natychmiast, dzierżąc szklankę wody i krople uspokajające.
– Czy pani aby nie przesadza? – spytał dyrektor, gdy Sinusoida, połknąwszy lekarstwo, wyjaśniła w kilku z trudem wyduszonych słowach, co zaszło. Przemilczając przy tym wprawdzie fakt, że nieobecność klasy spostrzegła, gdy sprawdzając listę, doszła już do litery K. W całej historii jej zdaniem nie miało to jednak większego znaczenia. Dyrektor zdecydował, że we trójkę wraz z pielęgniarką pójdą do sali, którą zgodnie z planem powinna teraz była zajmować II a.
Dopiero teraz Sinusoida przyjrzała się sali. Leżało w niej kilka rozrzuconych bezładnie plecaków i toreb. Z niektórych wysypywały się książki, piórniki i zeszyty. Podniosła jeden plecak. Tuż pod nim znalazła zgniecioną karteczkę. Zaciekawiona rozwinęła papier. Jej oczom ukazał się napis: „Zginiecie wszyscy!”. Pokazała ją dyrektorowi, który wzruszył ramionami.
– Bzdura! – powiedział. – Pani się naoglądała głupich filmów.
Ale po chwili zamilkł, gdyż podobną karteczkę podstawiła mu pod nos pielęgniarka, a sam zauważył kolejną, koło której, ku jego przerażeniu, leżał zakrwawiony, ucięty palec.
– Nie dotykać! – krzyknął dyrektor, i cała trójka rozejrzała się po klasie jeszcze uważniej. Na blaszanym okapniku po drugiej stronie okna pielęgniarka zauważyła strzęp ucha. Sinusoida spostrzegła w krzakach pod oknem jakąś masę, nad którą krążyły muchy. Wydała z siebie okrzyk przerażenia, kiedy rozpoznała serce. Zduszonym głosem powiedziała to dyrektorowi. Ten zdecydował, że należy natychmiast wezwać policję. Do sekretariatu, w którym był telefon, wysłał pielęgniarkę.
Pod salą II a tłoczyli się uczniowie innych klas, gdyż dawno już trwała przerwa. Jeden dryblas z III b proponował, by ślad buta, którym ktoś wlazł w kałużę krwi, obrysować kredą.
Wicedyrektorka, która wróciła wraz z pielęgniarką kazała wszystkim rozejść się do swoich klas. Policja przyjechała w ciągu kwadransa. Sygnał radiowozu dało się słyszeć już z daleka. Kilku funkcjonariuszy z bronią, taśmami i jakimiś workami wbiegło do szkoły w błyskawicznym tempie.
Wysoki szczupły blondyn w stopniu porucznika zadał dyrektorowi pytanie, co się dokładnie stało. Usłyszawszy, że znikła cała klasa, a wszystko wskazuje na zbiorowe morderstwo, wytrzeszczył oczy. Tego w tym mieście jeszcze nie było! Poprosił o podanie szczegółów. Kiedy dyrektor opowiadał, co zaszło, porucznik podszedł do okna i powiedział:
– Nawet jeśli rzeczywiście doszło tu do zbrodni, sprawca musiał dostać się do klasy od wewnątrz, a nie przez okno.
– Na jakiej podstawie pan tak myśli? – spytał dyrektor.
– Szkło, rozumie pan?  – odparł porucznik, a widząc po spojrzeniu dyrektora, że ten nic nie rozumie wyjaśnił:
– Szkło z szyby leży nie w sali, ale na zewnątrz.
– Sugeruje pan, że ochrona w szkole nie działa jak należy? – spytał dyrektor głosem pełnym oburzenia.
– Nic nie sugeruję – powiedział porucznik i krzyknął do swoich ludzi: – Dwaj niech wyjdą na zewnątrz obejrzeć teren pod klasą. I wezwać mi tu lekarza!
– Co miało znaczyć pańskie „jeśli rzeczywiście”? – spytał dyrektor, ale porucznik machnął zniecierpliwiony ręką i począł oglądać zakrwawiony ząb, który tak zdenerwował Sinusoidę. Zainteresował się też obciętym palcem i uchem, które zakrwawione spoczywało na dnie przezroczystej torebki użytej przez policję do zabezpieczenia śladów.
– No więc co miało znaczyć „jeśli rzeczywiście”? – dopytywał się dyrektor, ale zanim porucznik zdążył mu odpowiedzieć, do klasy wszedł mężczyzna w białym kitlu machający rękami w oburzeniu:
– Odrywacie mnie od ważnych spraw, abym oglądał gnijące wołowe podroby?
– Niech się pan tak nie denerwuje – odparł porucznik. – Ja też oderwałem się od ważnych spraw, a okazało się, że wszystko po to, by obejrzeć palec, ząb i ucho z modeliny. Na dodatek… – w tym momencie porucznik przerwał i spojrzał gdzieś do tyłu – …to wszystko zapewne… zostało… nagrane – podbiegł do szafy stojącej na samym końcu klasy i błyskawicznie zdjął z niej… kamerę video.
Dyrektor zaniemówił. Rozpoznał bowiem sprzęt, na który zazwyczaj nagrywano szkolne przedstawienia. Kamera należała do Jasia Zawadzkiego – największego szkolnego rozrabiaki. Dyrektor natychmiast zrobił się czerwony na twarzy i, spojrzawszy na Sinusoidę, spytał:
– Jaś Zawadzki to z tej klasy?
– Tak – odparła matematyczka.
Dyrektor pokiwał smętnie głową i powiedział:
– Wszystko jasne! To jego najnowszy numer.
– Tak – powtórzyła blada jak ściana Sinusoida. Teraz bowiem uświadomiła sobie, jak głupio wyglądały jej bieg przez szkołę i wrzaski. A najgorsze, że całą hecę II a nagrała na video. Wszyscy teraz zobaczą ją jak czyta listę obecności, siedząc sama w pustej klasie. I tylko jedno ją cieszyło. Że postawiła wszystkim nieobecność. Należało im się! Ale … zaraz, zaraz… kto zapłaci za zbita szybę? No i kto umyje podłogę?

2002

Print Friendly, PDF & Email