pisałabym więcej, ale siedzę mu na kolanach…
O pradziadku, miłości rodzinnych tajemnicach i niewysłanych listach rozmawiamy z Małgorzatą Karoliną Piekarską, pisarką i dziennikarką
W swej twórczości wykorzystuje Pani stare listy czy pocztówki. Dlaczego?
To wynika z mojej sytuacji rodzinnej. Poza synem nie mam bliskiej rodziny. Otoczona jestem rodzinnymi pamiątkami, więc w momentach, gdy chciałoby się z kimś pogadać – a nie chcę się wyżalać znajomym – po prostu po nie sięgam. A wtedy przychodzą mi do głowy rozmaite pomysły.
W „Dziewiętnastoletnim marynarzu” wykorzystała Pani autentyczne list swego stryjecznego dziadka.
Tak. Tę korespondencję odkryłam dość dawno. Jednak napisanie wstępu do niej, a właściwie zrobienie rzetelnych przypisów zajęło mi 19 lat. Listy te dotyczą szkoły morskiej w Tczewie. To jest „kolebka” całej polskiej marynarki. Wykształceni w niej marynarze byli…
…ambasadorami kraju, który po długiej przerwie znów pojawił się na mapach świata. Wtedy powstaje Liga Morska i Kolonialna, napisano powszechnie śpiewaną po dziś dzień piosenkę z refrenem „Morze, nasze morze”…
Właśnie. Poza tym Szkole Morskiej w Gdyni, która jest spadkobierczynią tczewskiej uczelni, powiedziano mi, że te listy są ewenementem. Inne, z tamtej epoki są nudne. Te wręcz przeciwnie. Mój stryjeczny dziadek miał duży talent literacki. Żyjemy w epoce e-maili. Piszemy je niechlujnie, nie drukujemy ich ani nie przechowujemy. Dziś na pocztę chodzimy najczęściej by zapłacić rachunki, wysłać PIT czy paczkę. Niedługo zapomnimy jak taki porządny list wyglądał.
Nasi rodzice i dziadkowie pisali je częściej i w różnych sytuacjach…
Zachował się nie wysłany list mojej praprababci z 1870 roku, która pisze do swej przyjaciółki tak: „Szanowna Pani, nie mogę nie skorzystać z okazji, by przesyłając coś tam skreślić do Pani te kilka słów. Mój Bronisław, jaki to cudowny człowiek, wrażliwy, delikatny i jaka to przyjemność z nim rozmawiać. Napisałam bym więcej ale siedzę mu na kolanach i będąc gryzioną i łechtaną nie mogę więcej pisać” Pisze do niej, co zadziwiające, na „per Pani” i dodatku…
…w sytuacji dość intymnej.
Wplotłam ten list do swej książki „Tropiciele” – jej bohaterowie go znajdują. Bo mieszkanie Kuby – bohatera „Tropicieli” – to moje mieszkanie, więc Kuba znajduje w nim to, co w moim mieszkaniu można znaleźć.
Jest to powieść dla chłopców wieku lat 13-14. Ważną rolę odgrywają w niej stare pocztówki, w których- jak się wydaje- ukryte są wskazówki jak dotrzeć do skarbu. Ten trop zresztą okaże się mylny. Czy te pocztówki rzeczywiście istnieją?
Tak. Wzbogaciłam je jednak o rebusy, których w oryginałach nie ma. Bo rebusy były mym „konikiem” od zawsze. Autorem pocztówek jest Wacław Chodkowski, który z rebusami nie miał nic wspólnego. Ale w powieści rzeczywistość zawsze pomieszana jest z fikcją.
Jak wiele jest zmyślenia, a ile faktów?
Istniał rodzinnie ze mną powiązany Wacław Chodkowski, który był autorem pocztówek. Zmarł nieco później niż to dzieje się w książce. Pozbawiłam go potomstwa, choć miał dwóch synów i córkę. Nie był tak zakochany w swej żonie, iż świata poza nią nie widział, bo był kobieciarzem. Mam albumik namalowanych przez niego pocztówek z nagimi kobietami; w rodzinie mówiło się, że wszystkie były jego kochankami. Czy za każdą z jego pocztówek ktoś dałby dziś 50 złotych? Nie wiem. Zastęp harcerski i jego przygody też są moim wymysłem. I odbiegają od tego, czym dziś zajmują się harcerze. Ale to, co teraz robią nie zawsze nadaje się do budowania książkowej dramaturgii. Autentyczna jest np. opowieść o kobiecie, która w czasie rewolucji październikowej przeżyła czas głodu i potem gromadziła wszystko, co kiedykolwiek mogło by nadawać się do jedzenia. Nie patrząc na to, że te produkty są nieświeże, spleśniałe czy nadpsute.
Dlaczego uznała Pani, że idąc tropami skarbu bohaterowie trafią do Muzeum Powstania Warszawskiego?
Też z powodów biograficznych. Mam w domu bardzo dużo pamiątek z powstania, z którymi nie umiem się rozstać. Postanowiłam zatem ofiarować temuż muzeum coś z „rzeczy”, które robię najlepiej. A ponieważ najlepiej idzie mi pisanie…
… to wszystko jest jasne.
A nadto tyle lat po wojnie niełatwo znaleźć autentyczny skarb. Dziś trudno jest już coś wykopać.
A co Pani chce w przyszłości „wykopać”?
Druga część „Tropicieli” poświęcona jest w znacznej mierze zwierzętom. Bo u nas zmienia się cały ekosystem. Ludzie kupują żółwie wodne, które żyją bardzo długo. Gdy im się znudzą…
…wpuszczają je do Wisły.
I w niej wszystko się zmienia. A gdy już się z drugim tomem uporam zabiorę się na dobre do rozgrzebanej w tej chwili książki pod roboczym tytułem „Karolcia, Karolina”. Mam bowiem kilkadziesiąt listów mego pradziadka do prababci, w których zapisana jest historia ich wielkiej miłości. On jest katolikiem ze wsi Mokotów, ona ewangeliczką ze wsi Saska Kępa. Często przepływa dla niej Wisłę i zmierza do jej drewnianego domku, w którym jest mniej lub bardziej mile widziany. Na marginesie dodam, że domek istnieje do dziś i miezka w nim daleka rodzina Karolci i Wacława Chodkowskiego. A wracając do Antoleńka, to w końcu dochodzi do jego ślubu z Karolcią. W 1905 roku na świat przychodzi ich jedyna córka. Antoleniek zapada jednak na gruźlicę i ciągle jeździ do sanatorium w Szafranowie (głęboka Rosja za Uralem, gdzie, jak wynika z listów, ryby sprzedaje się na arszyny). I stamtąd pisze do niej liryczne i śmieszne listy. To będzie powieściowy punkt wyjścia. Bo zamierzam stworzyć opowieść o współczesnej dziewczynie, która takie listy odnajduje i uznaje, iż jej życie jest podobne do listowego romansu.
A jak zakończył się prawdziwy romans Karolci i Antoleczka?
Smutno. On trafia do Rosji skąd np. pisze: „Czasem mi się zdaje, że Polski nigdy nie zobaczę. Zdrowie, choć szanuję, marne bardzo. Kaszlę gorzej niż w zeszłym roku i znacznie posiwiałem. A przecież nie mam jeszcze 36 lat”. Zmarł w 1922 w Warszawie. Ale to nie oznacza, że podobnie smutno musi zakończyć się powieść. A jak, to sama zobaczę gdy skończę ją pisać.
Rozmawiał Józef Kliś
Poczta Polska nr 15(547)