MAŁGORZATA KAROLINA PIEKARSKA

pisarka, dziennikarka, historyczka sztuki

Jak dobrze mieć sąsiada

Kiedy miałam cztery lata zamieszkaliśmy w bloku na warszawskim Żoliborzu. Nad nami mieszkała rodzina z dwójką starszych ode mnie dzieci. Ewa o cztery lata, Piotrek o osiem. Była moda na tiki-tiki – dwie kuleczki na sznurku. Ewa i Piotrek bawili się tym niemal całymi dniami. Przez ścianę codziennie było słychać miarowe tiki-tiki. Babcia Konstancja, mama mojej mamy nie wytrzymywała.

– Pójdę i zwrócę uwagę! – powiedziała.

– Niech mamę ręka boska broni! – odpowiedziała moja mama.

– Ale tu się wytrzymać nie da!

– A tu leży czteroletnie tiki-tiki – powiedziała moja mama wskazując mnie śpiącą w pokoju na kozetce. – Nie wiemy co ona za kilka lat wymyśli. A ja nie zniosłabym wizyt sąsiadów zwracających mi uwagę.

Tę historię mama opowiedziała mi jak byłam dorosła. Sama nigdy nie chodziła do sąsiadów zwracać im uwagi. Świat wokół mógł się walić. Dopiero na Saskiej Kępie, kiedy w odzyskanym po prababci domu lokator urządził libację, a mama – ciężko już wtedy chora na gościec stawowy – nie mogła z bólu zasnąć, zdecydowała się pójść i zwrócić sąsiadowi uwagę. Była druga w nocy. Usłyszała wiąchę, a kilka dni później dowiedziała się, że sąsiad-lokator na ścianie napisał sobie: „Żona Piekarskiego to ciota rewolucji”.

Rodziców już nie ma. Mieszkam na Saskiej Kępie i zwracanie sąsiadom uwagi jest ostatnią rzeczą jaką kiedykolwiek bym się zajęła. I… codziennie zastanawiam się dlaczego inni tak nie robią? Uwagi zwraca mi głównie dwójka sąsiadów. Po co? I czy są to rzeczywiście ważne sprawy?

Zaczęło się od tego, że obok rozbudowywano dom. Byłam jedyną która nie podpisała protestu. Sama nie chciałabym, by ktoś protestował, gdy ja będę robiła jakiś remont. W ramach wdzięczności sąsiad, który się rozbudowywał wyremontował mi dach na własny koszt. Jednak przeciw rozbudowie sąsiedzkiego domu protestowała pewna pani o wąsatej twarzy i owłosionych nogach wystających spod czerwonej spódnicy. Dowiedziawszy się, że nie protestuję przyszła do mnie i przez domofon poinformowała mnie, że mój pies… szczeka. Hmmm. Zrazik należy do wyjątkowo mało głośnych stworzeń. I jak na psa i jak na jamnika. Ci, którzy mieli z jamnikami do czynienia są zawsze w szoku. Cóż to za milczek? Sama, kiedy Zrazik był mały, długo zastanawiałam się, czy pies nie jest głuchy, bo pierwszy raz zaszczekał dopiero po tygodniu pobytu w naszym domu. Niestety… zdaniem jednej sąsiadki to, że pies raz dziennie szczeknie na widok kota jest karygodne. Trzy razy przychodziła, by przez domofon zawiadomić mnie, że pies szczeka. Było to bardziej irytujące od samego szczekania, bo dookoła mnóstwo ludzi ma psy i większe i głośniejsze i częściej szczekające. Poinformowałam ją, że szczekanie jest dla mnie normalne i żeby przyszła wtedy, gdy usłyszy jak pies mówi ludzkim głosem. Zgrzytnęła zębami i wróciła po tygodniu z informacją, że jak piszę na maszynie do pisania to żebym zamykała okna, bo słychać to u niej. Odparłam, że korzystam z komputera, zaś na maszynie pisał mój ojciec, który już nie żyje. Jeśli nocami słyszy maszynę do pisania to być może jego duch daje jej do zrozumienia, że ma się ode mnie odczepić.

Minął rok. Jednak w tym czasie pani była u mnie przy domofonie jeszcze kilka razy. Żeby poinformować mnie, że ktoś rozwlekł moje śmieci po ulicy. (Sąsiedzi twierdzili, że ona sama to zrobiła.)  Że nie wyrzuca się na śmietnik sedesu, bo to niehigieniczne. Niestety nie potrafiła powiedzieć co się robi ze zdemontowaną muszlą klozetową. Może zapieka w potrawce? Wreszcie nadszedł październik. Pierwszego sierpnia zawsze wywieszam na domu flagę. Wisi tak przez 63 dni powstania. Samej trudno mi ją zawiesić i zdjąć, bo jestem zbyt niska. Z reguły wieszaniem zajmuje się więc Darek. W zeszłym roku 3 października był w delegacji, dlatego flaga jeszcze wisiała. Nagle… w domofonie znajomy już damski głos poinformował mojego syna, że jesteśmy bezczelni, bezcześcimy flagę, bo powstanie psia jego mać się skończyło. Maciek prawie w ryk, więc łapię za słuchawkę i mówię: – Flaga będzie zdjęta. A poza tym proszę pani chciałabym mieć pani problemy. Życzę pani miłości i dowidzenia – i odłożyłam słuchawkę.

Nie lepszy jest sąsiad. Zaczął jeszcze za życia moich rodziców. Miał psa, a oni sukę. Jednak jego zdaniem to nie pies, a suka moich rodziców zadzierała nogę i obsikiwała mu opony forda. Teraz sąsiad ma kota. Mój pies go goni. A to przyczyna wielu awantur. Oczywiście z jego strony. Sąsiad twierdzi, ze mój pies pewnego dnia tego kota zagryzie. Gdy zwróciłam uwagę, że kot ma raczej wyrównane szanse z jamnikiem – nic nie powiedział. W lecie średnio raz w tygodniu jestem informowana, że pies pogonił kota. Kiedy za którymś razem powiedziałam, że to normalne, że dziwne byłoby gdyby razem chodzili na piwo sąsiad dostał szału. Podobnego do tego, jakiego dostaje właścicielka owłosionych nóg wystających spod czerwonej spódnicy. Z tym, że tamta powiedziała mi, że jestem bezczelna, a on poinformował, że jestem gównem i napluł mi pod nogi.

Kiedy na klatce schodowej zrobiłam wernisaż, na który przyjechali i artyści i media z całej Warszawy sąsiad (nota bene zaproszony na ów wernisaż) wezwał policję. Przyjechali. Gdy zobaczyli obrazy, koncert, artystów, dziennikarzy – przeprosili. Cóż… sąsiad nie zna się na sztuce. Już kilka razy wspominał mi, że mam w domu za dużo książek i że pewnego dnia zawiadomi straż pożarną, że stanowię zagrożenie pożarowe.

Zastanawiam się nad jednym. Dlaczego ja nie idę z awanturą, gdy kot sąsiada skacze po masce mojego nowego samochodu i obsikuje felgi? Dlaczego nie wrzeszczę na sąsiadkę, gdy porozumiewa się z kuzynką krzycząc przez okno, a obie panie potrafią tak sobie opowiadać życiorys. Dlaczego nie krzyczę na sąsiadów, kiedy robią libację w ogrodzie? Dlaczego nigdy nie skrzyczałam sąsiadki, która regularnie wrzuca mi na posesję śmieci z własnego ogródka? Dlaczego nie wzywam straży miejskiej na sąsiadów, którzy niemniej regularnie zastawiają mi wjazd na posesję? Dlaczego nie krzyczę na tych, którym co noc wyje alarm samochodu? Czemu nie opierniczam tej, której co godzinę włącza się alarm w mieszkaniu, bo ustawiony jest tak czule, że reaguje na przebiegającego przez ogród kota? Czemu… Cóż… Zawsze – tak jak moja mama – myślę, że może u mnie za moment będzie tiki-tiki. Syn ma dopiero 12 lat. Strach pomyśleć co będzie później, gdy zrobi np. imprezę w okolicy gdzie przeszkadza szczekanie psa, stukot maszyny do pisania i sedes na śmietniku. Tak swoją drogą to ciekawi mnie co się robi ze starym sedesem w Chicago? Czy też nie wolno go wyrzucić na śmietnik? Na własny śmietnik, który na przykład opróżniany jest dwa razy w tygodniu?

kwiecień 2006

 

Print Friendly, PDF & Email