Dawno temu TSA miało piosenkę o tym tytule. Była jedną z niewielu metalowych ballad w repertuarze grupy. Takim drugim rozpoznawalnym hitem po słynnym “51”. Wtedy, gdy było na topie, wielu słuchaczy nie zastanawiało się, o czym są słowa. Ja chyba też nie. Dopiero kilka lat temu przeanalizowałam tekst.
Robiłam wtedy film o TSA, które w triumfie wracało na deski polskiej sceny rockowej, by potem znów z niej zniknąć, a ściślej mówiąc, zejść do podziemia. Podczas realizacji filmu poznałam chłopaków, którzy zakładali fan club TSA. Miał on właśnie taką nazwę i na moje pytanie, czemu akurat Alien, a nie 51 czy Massmedia, chłopcy odpowiedzieli, że jako fani TSA byli wtedy wyalienowani. Nie słuchali najpopularniejszych zespołów, bo takimi były Perfect i Lady Pank. To, czego słuchali, było w mniejszości. A “Alien”, tytuł piosenki o pewnego rodzaju wyobcowaniu, był dobrym pomysłem na nazwę dla fan clubu założonego przez garstkę ludzi, których połączyła miłość do muzyki zespołu niebędącego tym naj! Czemu to wspominam?
Co jakiś czas przychodzi do mnie list od kogoś, kto słucha niezbyt popularnej muzy i… jak się okazuje, bardzo mu to przeszkadza. Cierpi, że nie wszyscy słuchają tego co on i nie widzą tego co i on piękna. Pogardza tymi, którzy idą za modą i słuchają czegoś tylko dlatego, że nie chcą być w tyle. A jednocześnie… z tego, co pisze, wynika, że chciałby być tym, który tępemu tłumowi dyktuje modę. Może jestem rozgarnięta jak gówno patykiem (jak mówi mój kumpel z pracy – Witek), ale nie bardzo rozumiem. Czyżby nawet w kwestii muzyki liczyło się nie to, czy nam się ona podoba, tylko to, czy reszta otoczenia zaakceptuje, że mamy takie, a nie inne upodobania?
Napisałam słowo “nawet”, bo od dawna wszyscy wiedzą, że sięgamy po papierosy czy alkohol, by nie być mięczakami, słabeuszami itp. (niektórzy idą dalej – bo sięgają po narkotyki). Całujemy się z pasztetnymi chłopakami lub ohydnymi laskami o twarzach opon po wulkanizacji, by nie być tymi, co tego nie robią! A muzyka? Pamiętam, jak opowiedział mi mój chłop, że będąc w szkole, zmuszał się do słuchania Metalliki, bo kumple słuchali. Strasznie go to męczyło, a jednak słuchał! Nie chciał być innym. Naszą szkolną paczkę katował kolega nagraniami Genesis, twierdząc, że należy tego słuchać, bo to jest jedyne i inteligentne granie. Wiedział o tym od dużo starszego brata – genesisomana. Dlatego większość z nas będąc pod presją chęci bycia uznanym za inteligenta, słuchała Genesis z Gabrielem i Collinsem, choć często widziałam na twarzach zmęczenie, a nawet to, że ożywiali się na dźwięk muzyki uznawanej przez grupę inteligentów za syf. Ale czego się nie zrobi, by nie znaleźć się na marginesie klasy, szkoły czy paczki? W końcu bycie tam to jakby egzystencja na marginesie życia. A to nie jest fajne.
Jazz i muzyka poważna mają wielu zwolenników, choć nie są oni tak liczni jak fani popu czy nawet rocka. A jednak! Nikt z jazzmaniaków nie uważa siebie za coś gorszego. Wręcz przeciwnie. Twierdzą, że to jak przynależność do elitarnego klubu. Kiedyś pisałam we Wzrockowisku, że gdzieś na mieście widziałam człowieka w koszulce z napisem: “Ludzie! Jedzcie gówno! Miliardy much nie mogą się mylić”. Ale czy warto być muchą? Czy nie lepiej być sobą?
Każdy człowiek jest w pewnych momentach życia jak alien. No i każdy alien bywa pod presją. I kwestią wyboru jest tylko to, czy potrafimy się w tym odnaleźć, żyć i nie dać się stłamsić szarej masie.