MAŁGORZATA KAROLINA PIEKARSKA

pisarka, dziennikarka, historyczka sztuki – ambasadorka kampanii społecznej WypiszWyczytaj

Jeż

Otwieram oczy. Hanka stoi przed lustrem i czesze się jeżem. Jego kolce, raniąc skórę, rozdzielają kępki włosów. Ręka, jeż i krew spływają na ramiona. Leżąc na łóżku patrzę na to.

– Nie boisz się zakażenia?

– Jakiego zakażenia? Przemyję głowę spirytusem i nic nie będzie.

Hanka przygląda się jeżykowi trzymanemu w ręku. Uśmiecha się do niego i głaszcze po łebku.

– Patrz! Jakie ma małe łapki i pazurki. Śmieszne prawda?

I co z tego, że śmieszny? I że ma łapki? I pazurki?

Chcę śpiewać. I śpiewam. Na cały głos. O tym Jeżu, o włosach Hanki, o jej pokrwawionej głowie, o tym jak przemywa ją spirytusem, a jeżem rzuca o ścianę. Wreszcie o tym jak jeż ucieka pod łóżko i ta tupoce miotając się między ścianami. Hanka stoi na środku pokoju i patrzy na mnie.

– Ty chyba jesteś stuknięta?

Milknę. Jest taka ładna. Zamyśla się przez chwilę, a kiedy to robi unosi górną wargę i ukazuje białe żeby. Śliczna!

– Czy ty chcesz żebyśmy się spóźniły?

Złości się. Chociaż… Nie! Tylko tak udaje. Jest szczęśliwa. Od tak dawna szykowała się i muskała. Jeżowała i spirytusiła. Teraz czerwień jej włosów błyszczy lepkością. Pachnie słodko. Zazdroszczę jej tego zapachu, tej słodyczy wyglądu, kobiecej lepkości. Wstaję i podchodzę do niej. Od ścian odbijają się słowa:

– Chcesz? Pożyczę ci jeża.

Wzruszam ramionami. Po co mi jeż? I tak nie będę wyglądać równie ładnie jak ona.

– Chcesz?

Czerwień świeci się uparcie.

– Chcesz?

Hanka też jest uparta. Przebiera nogami. Zdejmuje pantofle i zakłada. Zdejmuje i zakłada.

– Pospiesz się!

Nagli tak, że aż patrzę na nią ze zdziwieniem. Jest jeszcze ładniejsza. To ta czerwień. I te pantofle. Kolczaste. Fakirki.

– Marta!

Jej oczy patrzą błagalnie. Zielone. Świeże jak czerwień. Hanka – kobieta – łąka.

Otwieram drzwi i uśmiecham się do niej.

Kawiarnia. Gwar i pełno dymu. Zajęte słoiki kłują spojrzeniami raniącymi słodką lepkość Hanki. W rogu sali ktoś macha ręka. Podchodzę, a Hanka płynie. Faluje czerwienią. Przylepia do bioder spojrzenia machających. Jeden z nich – prawdziwie piękny – wpatruje się w Hankę. Widzę jak przechodzi na niego ta lepka słodycz, która przykleiła go do niej.

Czuje na sobie czyjeś spojrzenie. To ten drugi. Grubas. Patrzy jak stoję przy stoliku. Czekam. Niewiem na co. Ale czekam.

– To jest właśnie Wojtek, o którym ci opowiadałam…

Głos, którym wypowiada te słowa, jest poza nią, wpatrzoną w oczy tego pięknego.

– Widzę – odpowiadam przez zaciśnięte zęby. Jestem zła. Na Hankę. Za to, ze kazała mi stać i patrzeć na tego grubasa. Tego Wojtka.

– Miło mi.

– A mnie nie.

Wściekam się słysząc jego głos. Taki niski. Rusza grubymi ustami jakby chciał złapać powietrze. Siadam obok niego. W lakierowanym blacie stolika odbija się czerwień, żarzy się. Słychać szuranie krzesłem. Czerwień przybliża się. Jej obraz odbity w blacie stolika – płonie.

Patrzę w oczy Wojtka i pytam:

– Ty! Lubisz jeże?

– Bardzo.

Widać ulgę na jego twarzy, a na dodatek pojawia się na niej coś na kształt lekkiego uśmiechu. Odwzajemniam go, przysuwam się bliżej i znowu pytam:

– A dostałeś kiedyś jeżem wryj?

Jest wyraźnie zmieszany. Nie wie czy żartuję czy nie. Robi mi się go trochę szkoda. Kładę dłoń na jego dłoni.

– kochany tłuściochu – cedzę słowa i mrugam rzęsami. Staram się być tak urocza jak tylko potrafię.

Czerwień na blacie znów się żarzy. Na jej tle dwa zielone punkciki zapałają się i gasną.

– Odpowiedz grzecznie na moje pytanie. Czy dostałeś już jeżem wryj? A może nie wiesz co to jeż?

Wojtek milczy i tylko usta mu drgają. Na nodze czuję pantofelki Hanki.

-Wiesz co to jeż? – Uśmiecham się szczerząc zęby. – To takie małe zwierzątko, które ma włosy przemienione w kolce. Łacińska nazwa erinaceus. Jest owadożerny, chroniony. W Polsce dwa gatunki jeża…

Twarz Wojtka wypogadza się, a niski głos pyta:

– A czy te losy przemienione w kolce są czerwone?

Blat płonie. Zielone punkciki migają. Nie patrzę na to. Ani na Wojtka. Wdychając słodką lepkość Hanki patrzę na tego drugiego. Słyszę jego śmiech i to, jak mówi poklepując mnie po ramieniu.

– Ale cię załatwił! Dziewczyno!

Fakirki drapią mnie w kostkę. Łzy spadają na blat, ale nie gaszą płomienia. Kelner stawia na stole potrawy. Między nimi są kostki żółtego sera ponadziewane na wykałaczki. Obieram je z resztek czerwonego wosku.

– Masz piękne włosy!

Głos Wojtka tłumi dźwięk spadających kropli i czerwonych woskowatych płatków. Hanka poprawia przedziałek. Lepkość jest teraz wyrazistsza. Błyszczy. Blat staje się pochodnią.

– Pięknie pachniesz!

Uśmiech tego drugiego sprawia, że Hanka pochyla się w jego stronę. Tworzą prawdziwie piękną parę. Obserwuję ich i między jedną a drugą słoną kroplą zjadam żółty ser. Kostka po kostce. Kawałek po kawałku. Wykałaczki wbijam w głowę Hanki.

1987