Ta piosenka Czerwonych gitar leciała w Radiu Pogoda, gdy wiozłam deski potrzebne do zrobienia w pokoju nowych regałów.
Wspomnieniami odleciałam oczywiście w zamierzchłe czasy, gdy tak bardzo chciałam już mieć osiemnaście lat. A wszystko dlatego, że mama nie tylko ciągle mnie pouczała, ale jeszcze nieustannie właziła do mojego pokoju i krytykowała to co w nim się znajduje. Nie podobało jej się wszystko. Od pacyfki na szyi po plakaty na ścianie. A zwłaszcza ten wielki Pągowskiego z Ringo Starrem doprowadzał mamę do szału. Dla mnie był najważniejszy. To na nim ukochany napisał dwa najważniejsze słowa: „kocham cię”. I choć inteligentnie odkryłam je w miesiąc po jakiejś wielkiej kłótni, która skończyła się jeszcze większym zerwaniem, to tkwiły na ścianie przez prawie 3 lata. Pokój był jedynym miejscem gdzie mogłam mieć wszystko ustawione jak chciałam, choć niestety i tu był wyjątek. Szafa z ubraniami, w której swoje rzeczy trzymali wówczas rodzice. Dlatego wpadali do mojego pokoju w najmniej oczekiwanych momentach. Przyłapując przy tym na paleniu papierosów, piciu piwa i innych strasznych czynnościach, które tak bardzo chciałam przed nimi ukryć. Z reguły nic nie mówili. Choć raz uznali, że poziom moich znajomości jest denny. A to za sprawą rozmowy, którą usłyszeli przypadkiem. Koledzy obliczali kto kiedy został poczęty, a ponieważ z obliczeń wynikło, że jeden z nich w … Sylwestra, reszta zaczęła namawiać biedaka, by dopytał się w domu, gdzie rodzice owego Sylwestra spędzali. Wtedy tata odbył ze mną bardzo poważną rozmowę. Po pierwsze powiedział, że takie dyskusje są niedżentelmeńskie. Po drugie, że jak ja dziewczynka mogę w nich brać udział (w ogóle to dlaczego było u mnie 7 chłopców i żadnej dziewczynki?), a po trzecie koniec z wizytami po 23! No i zaczęło się. Chyba wtedy po raz pierwszy w życiu powiedziałam, że jak skończę osiemnaście lat to kupię sobie mieszkanie i pierwszą rzeczą jaką zrobię to „nasram na środku pokoju i przez tydzień nie sprzątnę”. Mama ryknęła śmiechem, i chyba tylko dlatego nie zrobiła się z tego większa awantura. Ojciec zaś powiedział, że jeśli mając osiemnaście lat kupię sobie mieszkanie to on zostanie księciem i zasiadł przy maszynie do pisania.
W każdym razie z tych oraz i innych powodów czekałam na osiemnastkę jak na zbawienie. Niestety nic w moim życiu się nie zmieniło. Nadal musiałam legitymować się kupując wino (i tak było jeszcze przez … 7 lat!), nadal mieszkałam z rodzicami. Mieszkania nie kupiłam. Ojciec nie został księciem. I tylko plakaty ze ścian znikły. Dorosłam. Ale wtedy dopiero się zaczęło! Wcześniej na mnóstwo rzeczy byłam za młoda potem… za stara, za stara i za stara. I tak jest do dziś.
Niby nie przejmuję się, bo stereotypy zawsze mnie śmieszyły, ale … jest pewien wyjątek, kiedy wypominanie wieku mnie wkurza. Ano muzyka. Kiedyś na jakieś utwory byłam za młoda. „Kto to widział, by dwunastoletnie pannica słuchała Beethovena! Czy z nią wszystko w porządku?” spytała kiedyś znajoma rodziców, gdy przyłapała mnie na tej najwyraźniej nagannej czynności. „Czemu ty słuchasz Beatlesów? Przecież to muzyka mojego pokolenia” spytała stryjenka. „Maciej! To jest niepokojące! Ona śpiewa arie z operetek! Moja 80-letnia ciotka też to robi!” – tekst koleżanki ojca usłyszałam przypadkiem i zastanowiłam się. Rzeczywiście w operetce rzadko widywałam młodzież, ale to nie znaczy, że miała ona tam zakaz wstępu! Niemniej jednak wtedy uważano, że jestem za młoda by słuchać Beethovena, arii operetkowych a także Beatlesów, Presleya i muzyki lat 60-tych.
Dziś co raz częściej słyszę, że jest odwrotnie. „W twoim wieku nie wypada słuchać…” i tu następuje długa lista wykonawców, na których jestem za stara! Są wśród nich twórcy tych stylów muzycznych, które wykształciły się w końcu lat 90-tych. Jakby gdzieś, ktoś, kiedyś sformułował prawo, że człowiek może słuchać tego, co powstało wtedy, gdy chodził do szkoły średniej! Nieprzestrzeganie zakazu grozi bowiem nie śmiercią i kalectwem, ale śmiesznością! A ponoć tego ludzie boja się najbardziej. A więc mandat śmieszności za słuchanie rzeczy nie ze swoich czasów!
Straszny taki zakaz! Choć może niektóre rzeczy byłyby prostsze? Prywatna płytoteka każdego człowieka obejmowała by jedynie twórczość ze ściśle określonych lat. Nie byłoby niesnasek w trakcie osiemnastek, czy studniówek lub bali maturalnych. Ale…
Co by było, gdyby na jednej imprezie znaleźli się ludzie prezentujący różne roczniki? Awantura, mordobicie czy może zdziwienie i żal? „Jakie to ładne! Co to jest? Nirvana rocznik 93? Szkoda, że nie wolno mi tego słuchać, ale wiesz… grozi mi mandat śmieszności. Obowiązuje mnie słuchanie muzyki z roczników 98-2002.” Kto pracowałby w wytwórniach fonograficznych? Musiałby to być ktoś, kto na nową muzykę nie byłby za stary. Kto siedziałby w jury konkursów?
I wreszcie co ze sprzedawcami w sklepach płytowych? Czy mieliby ulgi i oficjalną zgodę na słuchanie rzeczy, na których nie wyrośli? Wielki dokument stwierdzający, że pracownicy Empiku mogą słuchać muzyki ze wszystkich roczników, ale tylko w godzinach pracy.
A co z radiem? „Teraz puścimy muzykę dla roczników 82-85. Resztę państwa prosimy o włączenie odbiorników za pół godziny. Nie zastosowanie się do tej zasady grozi ukaraniem mandatem śmieszności.”
I wreszcie ja. Gdyby się ta czarna wizja spełniła wtedy ja musiałabym zrezygnować ze słuchania całej masy fajnej muzy! No i nie mogłabym pisać dla was Wzrockowiska. Musiałabym ograniczać je jedynie do Maanamu, Lady Pank, Oddziału Zamkniętego i jeszcze kilku kapel. T.Love jedynie z czasów „taczanki w stepie”, a przy „Chłopakach, którzy nie płaczą” zatyczki w uszy!
Koszmar co? Więc może niech każdy słucha tego na co ma ochotę i nie patrzy, czy na coś jest za stary, czy za młody. Bo dozwolone od lat 18-tu lepiej niech się tyczy wódki. Choć i ta jest dla ludzi.
COGITO 17/2002 (183)