“Artyści wydają nam się z reguły postaciami uduchowionymi, lepszymi, wspanialszymi i doskonalszymi niż my sami, a tymczasem … najwyraźniej różnie to z nimi bywa.” Mniej więcej to powiedziała mi kiedyś koleżanka. Byłyśmy wtedy na studiach i przeżywałyśmy mocno wykład z historii sztuki nowożytnej. Profesor właśnie opowiedział nam, że Donatello był pedofilem, a Michał Anioł potwornym abnegatem. Ten pierwszy uprawiał w pracowni jakiś gorszący seks ze swoimi nieletnimi pomocnikami, którzy byli oddawani mu na służbę. A ten drugi nie mył się tygodniami i gdy kończył jakieś dzieło uczniowie z rozcinali na nim szaty i palili, bo nie dawało się ich doprać. Były całe w odchodach, resztkach jedzenia, wymiocinach i farbach. Artyści nie zawsze są fajnymi postaciami. Nie zawsze chcielibyśmy mieć takich kumpli. Niejaki Benvenuto Cellini ciągle opisywał swe problemy gastryczne. Analizował puszczane gazy i wymieniał składniki potraw, dzięki którym oddawał te gazy w nadmiernej ilości. Wielokrotnie nie wpuszczał znajomych, bo zajęty był krótko mówiąc “popierdywaniem”.
“Niefajne” zachowania to nie jest jednak domena malarzy. Alfred Szklarski autor przygód Tomka Wilmowskiego siedział w więzieniu za publikowanie w prasie gadzinowskiej (niedoinformowanym wyjaśniam, że gadzinowska prasa to prasa wydawana w okupowanej Polsce przez Niemców, ale w języku polskim i dla Polaków. Tępiona przez ruch oporu, była wyśmiewana przez satyryków.)
Nie brak i wśród gwiazd muzyki rozrywkowej postaci, których zachowanie sprawia, że zaczynami się zastanawiać, czy taki ktoś powinien być idolem. Niedawno głośno było w prasie, radio i telewizji, że Pete Townshend lider legendy rocka grupy “The Who” został aresztowany pod zarzutem pedofilii. Oglądał w internecie strony z pornografią dziecięcą. Chwilę potem świat obiegła wiadomość, że Michael Jackson przyznał się, ze uwielbia sypiać w łóżku z dziećmi. Wprawdzie Pete tłumaczył się, że zbierał dokumentację do piosenki antypedofilskiej, a Michael z kolei mówił, że miał na myśli spanie w jednym łóżku nie zaś seks.
Przed kilkoma miesiącami, chcąc przygotować ostatni odcinek rubryki “Fani i idole”, która była rozstrzygnięciem konkursu z Nirvaną, czytałam życiorys Kurta Cobeina. Książka “Pod ciężarem nieba” pokazała mi tak koszmarnego faceta, którego w życiu nie chciałabym poznać. Im dłużej zagłębiałam się w lekturę tym było mi bardziej przykro. W uszach dźwięczały mi po kolei różne utwory Nirvany. Ciężko mi było sobie wyobrazić, że stworzył je taki facet. Wcześniej czytałam wiele o jego pokręconym życiorysie. O rozwodzie rodziców, którzy zaważył na całej twórczości. O Courtney, którą oskarżano nawet o zamordowanie męża. Czytałam i “Kto zabił Kurta Cobeina” i “Nirvana” ale dopiero ta książka pokazała mi takiego faceta, którego nigdy nie chciałabym poznać. Egoistę, który zmusza ojca do przysięgi, że po rozwodzie z matką nigdy się nie ożeni. Sobka, lawirującego między rodzicami i właściwie podsycającego konflikty między nimi. Faceta, który nie potrafi rozstać się z poszczególnymi członkami kapeli mówiąc im o tym wprost tylko unika ich i nie dzwoni. Nie potrafi z żadnej sytuacji odejść w pokoju. Musi wywołać burzę, doprowadzić do rewolucji, która zapoczątkuje “rozwód”. Wchodząc w różne konflikty z każdym z rodziców mieszkał poza domem. U jednego z kumpli zakotwiczył na rok. Spał w dużym pokoju, na kanapie, będącej centralnym punktem salonu w amerykańskim domu. Domownicy wkurzali się na leżący na środku worek z jego rzeczami. Ale … znosili to. Aż do momentu, gdy pobił się z ich synem, a swoim przyjacielem. Do krwi. Mieszkając u drugiego kumpla też powodował ciągłe konflikty i napięcia. A w pewien weekend, gdy domownicy wyjechali zmusił ich psy do narobienia im w łóżka. Potem po raz kolejny wyprowadził się. Te rzeczy z jego biografii zniesmaczyły mnie.
Nie gorszyło mnie, że jako nastolatek wchodził w konflikty w szkole. Sama nie byłam lepsza. W końcu po pierwszej klasie liceum zostałam karnie przeniesiona do innej szkoły za wyzywanie polonistki od ostatnich. A poza tym kilka razy zawieszano mnie w prawach ucznia. Z czego raz za bójkę w toalecie. Zapaliłam w niej papierosa, a panienka z innej klasy postanowiła mnie powstrzymać … waląc w gębę. Nie pozostałam dłużna. Sprzedałam kopa, a dyrekcja to moje zachowanie nazwała “pobiciem dziewczynki, która stanęła w obronie honoru kibla.” Ja odpowiedziałam, że nie było mi wiadome iż kibel ma honor, a dyrektorka dostała szału! Tak więc konflikty szkolne Kurta nie gorszyły mnie, i nie gorszyło mnie również to, że lubił demolkę. Że z upodobaniem sprayował czy zaklejał gumą do żucia głośniki w McDonaldzie. Wprawdzie sama tego nigdy nie robiłam, ale zauważyłam, że niektórzy tak mają i … wyrastają z tego jak z młodzieńczego trądziku. Jednak ta agresja wobec tych, którzy wyciągają do niego ręce była i jest dla mnie niepojęta.
“Dzieło to nie człowiek” powiedziała mi mama, gdy przyniosłam od szkolnej bibliotekarki sensację dotyczącą Alfreda Szklarskiego i spytałam, czy nie powinnam zaprzestać czytania Tomków. Mama wytłumaczyła mi wtedy, że w życiu swoim dowiem się o wielu twórcach, których życie było niezbyt chwalebne, ale pozostawili po sobie wielką spuściznę. I tak jest z Kurtem. Nadal słucham jego płyt, ale … wyznam wam, że gdy pomyślę sobie, że miałabym takiego kumpla, któremu zostawiłabym dom pod opieką, a on zmusiłby mojego ukochanego jamnika Zrazika do zrobienia kupy na moje łóżko to … ehhh.
COGITO 5/2003 (192)