Jest taki stary kawał o Indianinie, który stanął na torach przed wjazdem do wykutego w skale tunelu i wrzasnął:
– Huhu!
Po jakimś czasie z tunelu usłyszał podobną odpowiedź:
– Huhu!
Potem gwizd, a potem… przejechał go pociąg. Indianin jakoś przeżył, ale wylądował w szpitalu. Pod koniec rekonwalescencji znalazł się w szpitalnej kuchni, zobaczył stojący na kuchence czajnik z gwizdkiem. Kiedy woda zaczęła wrzeć i czajnik zagwizdał, Indianin porwał wiszący na ścianie tasak i zaczął z całej siły walić nim w czajnik. Zleciał się personel szpitala, obezwładnili Indianina i pytają:
– Co robisz człowieku?!
– Zatłuc gnoja póki mały!
Przypomina mi się ten Indianin ilekroć widzę Patryczka. To bachor! Potwór! Gnój! Mam ochotę go zatłuc. Tak jak Indianin czajnik z gwizdkiem. Po każdym spotkaniu z Patryczkiem przed snem wyobrażam sobie jak wybijam mu te jego wszystkie ząbki i łamię szczękę. I niestety to, że Patryczek ma 8 lat i jego niektóre ząbki są jeszcze mleczne delikatnie mówiąc g. mnie obchodzi. (Shit is walking around me! Jak mawiają znawcy angielskich idiomów.).
Patryczka obserwuję od lat. Jest wiecznie naburmuszony, obrażony, nieuczynny i złośliwy. Śmieje się tylko wtedy, gdy ktoś się wywróci. Leci z pięściami do każdego, kto ma inne niż on zdanie. Bawi się najchętniej sam, bo inni muszą bawić się w to co on każe, a nie każdy chce być dyrygowany przez Patryczka. Obserwuję go często i mogłabym o nim napisać tomy.
O tym, jak mając dwie konsole game boy’a nie chciał żadnej pożyczyć koledze na kilka minut, bo obie są mu teraz potrzebne. Tłumaczenia, ze ma dwie ręce nie odniosły skutku. Nie pożyczy!
O tym jak kazał wyrzucić na śmietnik hulajnogę, z której wyrósł, bo dawać nic za darmo nikomu nie będzie.
O tym jak nie chciał zrobić sobie zdjęcia z prababcią, bo prababcia śmierdzi czosnkiem i jest stara.
O tym, ze nigdy nie chce się przywitać i pożegnać z gośćmi rodziców, bo to nie jego goście.
Ktoś spyta, gdzie są rodzice Patryczka? Obok. I zawsze synka tłumaczą.
– On dziś długo jeździł na saneczkach.
– On się nie wyspał…
– Jego główka boli….
– On stłukł kolanko…
Wreszcie… mój ulubiony argument:
– On jest mały.
To bezstresowe wychowanie na modłę szwedzką sprawia, że rośnie pokolenie potworów. Nie można dzieci skarcić, postawić do kąta, wreszcie szturchnąć z wściekłości, choć właśnie przed chwilą dostało się od ośmiolatka makaronem w oko. Nie niechcący. To był świadomy protest przeciwko jedzeniu tego świństwa. I dorosły ma teraz przepraszać, że kazał biedaczkowi to ohydztwo jeść. Patryczek jest mały i dlatego wolno mu wszystko. Dorosłym nie wolno nic. Ale… aż się boję na samą myśl o tym, że kiedyś Patryczek będzie duży. I co wtedy? Jak będzie traktował innych skoro dziś nauczono go, że wszystko mu wolno? Na razie Patryczek ma zadatki na:
Po pierwsze zarozumialca.
– Mam lepsze, widziałem lepsze, mój kolega ma lepsze. To jest do kitu, moje jest fajniejsze.
Po drugie tyrana:
– Albo grasz ze mną w karty Pokemona albo idź sobie.
Po trzecie malkontenta:
– Nie chcę tam iść, bo tam na pewno będzie nie fajnie… Nie będzie mi się podobało… Na to nie mam ochoty, bo to będzie nudne.
Po czwarte sadystę:
– Dlaczego nie mogę ciągnąc psa za ogon? Przecież wtedy tak fajnie piszczy i się wyrywa? Cha cha! Ale mu krew leci!
Po piąte chama:
– A ty jesteś głupia! – to do mnie, kiedy przegrałam w chińczyka.
– Spadaj! Won! – to tez do mnie, kiedy zwróciłam mu uwagę, że nie mówi się „nie chcę ciastka” tylko „Dziękuję. Nie mam ochoty na ciastko”.
Od tamtej pory się nie wtrącam. Nie obchodzi mnie Patryczek. Tylko myślę o tym Indianinie. Biedny… miał nadzieję, że rozbicie czajnika zlikwiduje pociągi. Ja niestety wiem, ze zniknięcie jednego Patryczka i np. wzorem polskiej matki zakiszenie go w beczce nie rozwiąże problemu.
Zresztą… może go wcale nie ma? W końcu rodzice są nim zachwyceni. I tylko kiedy spotkałam ich w wakacje usłyszałam, że… Patryczek jest na wczasach z babcią, a oni od niego odpoczywają. Miałam wielką ochotę powiedzieć, że mnie mój syn nigdy nie męczył. Że nigdy nie musiałam od niego odpoczywać. Ale… wątpię, by mnie zrozumieli. Ich zdaniem małe dziecko musi być męczące. Dziecko owszem, ale Patryczek to naprawdę gnój! Gorszy niż przerażający Indianina gwiżdżący czajnik! Gorzej niż pędzący przez tunel pociąg! To potwór rodem z innego kawału. O bacy i turyście, który szukał w górach spokojnego noclegu. Trafił do bacy, który zaoferował mu za niewielką opłatą pokoik na poddaszu. Turysta spytał, czy na pewno w okolicy nie ma dzieci, bo on chce odpocząć. Baca powiedział, że nie ma żadnych dzieci. Rano turystę budzą koszmarne wrzaski. Wygląda przez okno, a na dachu jego nowiutkiego Saaba skacze gromada dzieci. Turysta zbiega do bacy i mówi:
– Baco! Przecież zapewnialiście mnie, ze tu nie ma dzieci.
– No bo nie ma.
– A te? Co skaczą po dachu mojego auta?
– Dzieci? Panie! To skurwysyny nie dzieci!
I tak kiedyś określiła Patryczka jego rodzona ciotka. Biedna kobieta. Myśli, że spotkało ją największe nieszczęście, bo ma takiego siostrzeńca, ale… Patryczek nie jest jeden. Obserwuję ich całe serie. Niestety nie mniejsze niż serie czajników z gwizdkiem w sklepie AGD.