W księgarniach ukazała się właśnie niezwykła ksiązka pod tytułem „dziewiętnastoletni marynarz” napisana przez Małgorzatę Karolinę piekarską. Niezwykła, bo dzięki niej możemy odbyć niesamowitą podróż w czasie do początków polskiego szkolnictwa morskiego obchodzącego w tym roku 85-lecie istnienia. Możemy je śledzić oczyma jednego z jej ówczesnych uczniów, brata dziadka autorki publikacji, Zbigniewa Piekarskiego.
Na początku był Tczew
W niecały rok po odzyskaniu przez Polskę niepodległości – 26 sierpnia 1919 roku – ówczesny szef departamentu do spraw Morskich w Ministerstwie Spraw Wojskowych kontradmirał Kazimierz Porębski powołał do życia specjalną komisję mającą opracować założenia organizacyjne przyszłej Szkoły Morskiej.
Na jej siedzibę wybrano Tczew, a na pierwszego dyrektora, pochodzącego zresztą także z tego miasta, porucznika marynarki Antoniego Garnuszewskiego. Dlaczego akurat Tczew? To położone nad Wisłą miasto było wtedy jedyną możliwą lokalizacją tego typu uczelni. Pamiętać bowiem trzeba, że Gdańsk nie należał wówczas do polski – był Wolnym miastem pod opieką Ligi Narodów, ówczesnej odpowiedniczki dzisiejszej Organizacji narodów Zjednoczonych. Z kolei Gdynia była jeszcze małą letniskową wsią, a w jedynym wówczas polskim porcie nad Bałtykiem – Pucku – nie było odpowiedniego gmachu.
Kolejnym krokiem władz II RP było zakupienie dla szkoły żaglowca i nadanie mu nazwy „Lwów”. Na koniec, 17 czerwca 1920 roku, ówczesny minister spraw wojskowych gen. Józef Krzysztof Leśniewski podpisał formalny akt utworzenia Szkoły Morskiej. Nie miała ona jeszcze wtedy statusu uczelni wyższej. Podzielona była na dwa wydziały. Nawigacyjny i Mechaniczny. Nauka trwała trzy lata. Pierwsze zajęcia rozpoczęły się 23 października 1920 roku. Naukę rozpoczęło 82 uczniów.
Listy przerwane śmiercią
Zbigniew Piekarski miał osiemnaście lat, kiedy został uczniem tczewskiej Szkoły Morskiej. Od pierwszych dni pobytu w niej pisał do rodziców listy. Było w nich wszystko, co dotyczyło pobytu w szkole – nauki, problemów osobistych, finansów.
„teraz idę na podwieczorek, więc list dokończę potem. Wciąłem już trzy kawałki chleba ze smalcem i kubek kawy, o którym śpiewa się na nutę „bajadery”: „Za jeden kubek ten, kuj się tu cały dzień! O czarna kawo! Smak swój zmień!”. „Tutaj wszyscy mają swoje przezwiska. Nauczyciele to „banan”, „Łysek”, „Dziadek” oraz nowoochrzczony „Trąba”. Koledzy to – „Bolszewik”, „Pan Włodzimierz”, „Prezydent” i Totalizator” – pisze w swoich listach Piekarski.
Dzięki temu ich lektura to nie lada gratka dla miłośników polskiej historii morskiej. Piekarska, na co dzień dziennikarka prasowa i telewizyjna, ma do bohatera swojej ksiązki osobisty stosunek. Jego listy to po prostu część historii jej rodziny. Ale to raczej zaleta niż wada tej ksiązki. Tym bardziej warta docenienia, że autorka podejmuje w niej także próbę wyjaśnienia tragicznej śmierci swojego przodka. Zbigniew Piekarski nie doczekał bowiem końca nauki w tczewskiej Szkole Morskiej. 18 listopada 1924 roku mając dziewiętnaście lat, popełnił samobójstwo. Najprawdopodobniej jego przyczyną był zawód miłosny.
Autor: Tomasz Falba
Źródło: Wieczór Wybrzeża