Byłam kiedyś na takiej imprezie zorganizowanej przez grupę BIG-CYC tudzież Konja z „Lalamido”, gdzie jedną z atrakcji były pewne zawody. Otóż postawiono na podium tablicę, chętnym zawodnikom wręczono po pętku kiełbasy i kazano w narysowaną na tablicy tarcze dosłownie rzucać mięsem! Ci, którzy uważali, że mają za duży kawałek mięsa mogli go przed rzutem nadgryźć. Po rzucie zresztą nie bardzo nadawał się do jedzenia, chyba że dla psa.
Przypomniało mi się to ostatnio, gdy z kumplami prowadziłam rozważania na temat wulgaryzmów w muzyce polskiej, które to używanie wulgaryzmów powszechnie nazywamy nie inaczej jak „rzucaniem mięsem”. Rozmowa wzięła się z biadoleń na temat śmierci Piotra „Magika” Łuszcza (członek Kaliber 44, a potem grupy Paktofonika). Akurat jeden z kumpli lubi hip-hop i od ponad roku przetrzymuje mój egzemplarz pierwszego Kalibra 44, a drugi wścieka się czego my słuchamy i mówi, że to „same wiąchy”! Tak więc rozważaliśmy sobie o owych wiąchach przez ładnych parę godzin.
No i jeszcze do tego doszło pewne zdarzenie dziennikarskie…
Otóż robiłam ostatnio reportaż o studio nagrań w Legionowie. Studio to działa przy Miejskim Ośrodku Kultury im. Charlesa Chaplina, a realizatorem nagrań w studio jest Robert Szymański z grupy SEXBOMBA. Studio zostało stworzone z myślą o wszystkich młodych ludziach z Legionowa i okolic, którzy chcieliby nagrać swoją płytę, którzy chcieliby nagrać dermo. Słowem zobaczyć jak to jest kiedy nagrywa się w studio. Robiąc reportaż chciałam zobaczyć jakiś zespół w akcji. Robert polecili mi hip-hopową grupę Strefa 61, mówiąc:
– To jest najfajniejszy moim zdaniem zespół, z tych, które tutaj przez studio się przewinęły. Mają swój klimat, swój przekaz, wiedzą o co im wchodzi, i nie są zblazowani.
Jednak Strefa 61 miała pewien feler. Otóż co jakiś czas w ich utworach pojawiało się nieparlamentarne słówko. Wszyscy zaczęli mnie pytać co z tym zrobić. Czy to się da puścić na antenę? (Zaciekawionym powiem, że dało się, ale to inna sprawa.)
Wysłuchałam nagranego dermo i przypomniała mi się moja rozmowa z Kazikiem Staszewskim, który powiedział, że z przekleństwami jest tak, że czasami po prostu pewnych rzeczy nie da się inaczej określić i podał konkretny przykład:
– Kiedy mnie coś „wkur…” to nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba lub, że jestem z tego powodu niezadowolony, bo to absolutnie nie jest to samo! I byłbym hipokrytą, gdybym twierdził inaczej. Używam mocnych słów tam, gdzie uważam, że każde inne nie będzie odzwierciedlało właściwego sensu.
Podobnie było z nagraniami Strefy 61. Nie było tutaj czegoś takiego, że owe niecenzuralne słowa padały bez żadnego logicznego wytłumaczenia dla ich egzystencji. Teksty grupy były o dramatycznym życiu nastolatków, których panienki robią w konia i mówią, że wolą innego, bo jest bardziej „kasiasty” i przystojniejszy. Może ktoś się z tego śmiać, ale to w sumie teksty o rzeczach, które są tak naprawdę dla wszystkich ważne. A kiedy coś jest ważne, a boli to niektórzy siarczyście zaklną.
Nie raziło mnie pierwsze „k… mać” jakie usłyszałam w polskiej piosence, a było to w kazikowym utworze Dziewczyny na płycie Spalam się, nie raziły mnie teksty Liroya, który śpiewał, że ma pryszcze na dupie i wszystko pier…. Nie rażą mnie polskie hip-hopowe teksty Warszafski Deszcz czy Kaliber44 lub WZGÓRZE YA-PA-3. Tak jak i nie rażą mnie sprośności hrabiego Fredry.
Świat przekleństw jednak się zmienia. Kształtują je tak jak i wszystkie gwary środowiskowe czy slang młodzieżowy naleciałości z innych języków. Kiedyś z rosyjskiego wszystkie „jeb…” popularne zwłaszcza w wojsku w dwudziestoleciu międzywojennym, a dzisiaj często będące naleciałościami z języka z angielskiego. Przykład najbliższy to historyjka sprzed kilku dosłownie dni. Wiozłam mojego syna Maćka lat 7 i jego kolegę z klasy Mateusza samochodem. Obaj chłopcy siedzieli z tylu i głośno rozmawiali. Nagle zaczęli opowiadać sobie jaki to jeden Maks jest niegrzeczny, bo pokazuje „faka” kolegom, „zafakował” panią na świetlicy i kazał się „odfakować” jakiemuś Aleksowi. Dopiero po 5 minutach zorientowałam się o czym mowa. Ano o geście z uniesionym w gore środkowym palcem. Natychmiast poinformowałam chłopców, że słowo „fuck” wymawiane przez nich beztrosko oznacza bardzo brzydki wyraz w języku angielskim i powiedziałam jaki. Ale proszę jak u siedmiolatków jest on beztrosko wymawiany. Oto znak czasów!
Często słowa, które kiedyś były obraźliwe dzisiaj obraźliwymi nie są. Nie wszyscy obrażą się za „palanta”? Nie każdego oburza „debil”. Ja nie obraziłam się za zdzirę, choć kumpel po trzech głębszych mnie tak nazwał i następnego dnia łomotał do drzwi z doniczką róż. Nastąpiła era ostrych słów. Czasem nawet bardzo ostrych.
Sama przyznaję, że mięsem rzucam, a zwłaszcza kiedy coś mnie doprowadza do szału. Ostatnio syn poszedł na wagary! W dzienniczku przyniósł uwagę: „Maciej celowo odmówił pójścia na język angielski!” Klęłam jak szewc, bo uważam, że wcześnie zaczyna, choć wagary przeżył w świetlicy przy komputerze i grze w Lemingi. Ale wołałam sobie zakląć niż zacząć go na przykład tłuc. Choć jak widać po doniesieniach w prasie jest to ostatnio częsta praktyka wychowawcza niektórych rodziców. Zaczęłam więc wykrzykiwać rożne obrzydliwe słowa w niebo. No i potem nastąpiła u mnie (i to nie pierwszy raz) taka refleksja. Czy ja nie schamiałam? Mówi się o schamieniu polskiej kultury, o schamieniu języka… a ja jestem rozdarta! Zgadzam się i z tymi, którzy uważają, ze chamiejemy i z tymi, którzy uważają bluzgi w języku za coś co zawsze istniało, ale była głęboko ukryte a teraz ujrzało światło dzienne. Dowodem na to wspomniane przeze mnie wierszyki hrabiego Fredry.
Owszem. Nie chciałabym by wieczorne wiadomości zaczynały się od słów: „piątek trzynastego kur… mać, a w wiadomościach wita państwa” …. ale nie wyobrażam sobie by nagle hip-hop „wygrzeczniał” a polskie grupy hip-hopowe zaczęły opiewać szarą rzeczywistość i swoje bolączki heksametrem pełnym słownictwa a la romantyczni wieszcze. Ale przesada nigdy w niczym nie jest dobra. Podobnie jak Kazik uważam, że jak ktoś mnie „wkur…” to nie będę mówiła, że „jestem niezadowolona”. Ale przyznaję, że chciałabym, by wulgaryzm przestał być znakiem interpunkcyjnym, choć w pełni rozumiem, że jest znakiem naszych czasów. Uważam, że jak „rzucać mięsem” to z powodu i do celu, a nie na oślep i dookoła. Bo każde słowo ma swoją moc, sens i znaczenie. Po to jest słowem.
COGITO 8/2001 (153)