To już dziesiąty rok jak siedzę w Internecie. Zaczęło się od modemu i przeglądania BBS’ów, głównie zawartości Biblioteki Kongresu. Przeglądarki internetowe weszły w użycie później. Początkowo ten Internet był dla nielicznych. Teraz… Byle debil ma do niego dostęp. Właśnie. Byle debil! Internet staje się coraz częściej świadectwem skretynienia i zwyrodnienia społeczeństwa. Rzecz jasna nie tylko polskiego. Nie mam tu na myśli szerzącej się pedofilii, ani nawet kanibala z Rottenburga, który skonsumował poznanego przez Internet faceta zjadając najpierw jego członka, którego żywcem mu odciął, a potem przed sadem żalił się, że nie dało się tej części ciała zgrillować. Chodzi mi tu o taki drobiazg jak strony prywatne i fora dyskusyjne.
Stronę może założyć dziś każdy. Zwłaszcza muzyczną. Wystarczy lubić jakiś zespół, wstawić trzy jego zdjęcia i już. Stąd setki tysięcy stron o Metallice, Limp Bizkit czy Madonnie. Co na nich jest? Pomijam błędy ortograficzne, wklejanie na nie bez zgody wykonawców ich zdjęć, czy bez zgody autorów ich tekstów. Sama swoje artykuły, felietony i wywiady znalazłam na co najmniej kilkunastu takich stronach. Nie robię z tego problemu. W końcu lepiej jak 12-latek bawi się w budowanie stron niż ćpanie, rozbój, czy dręczenie zwierząt. Ale… internet i wiążąca się z tym anonimowość wyzwala w wielu ludziach instynkty co najmniej dziwne…
Swoją stronę założyłam dawno. Od kilku lat mam własną domenę. Na stronie mam też księgę gości. Podany jest do mnie e-mail. Ta strona to w moim (ale i nie tylko moim) pojęciu klasyczna strona dziennikarska. Archiwum artykułów, wywiadów, reportaży, felietonów i innych tekstów. Po prostu przegląd dorobku. Jest też księga gości. Chciałam zobaczyć kto mnie podczytuje i… dowiedziałam się. To co w niej jest czasem wypisane co najmniej mnie zdumiewa.
“Nie ma kartek świątecznych!!!!!!!!!!!!!” napisała Olga. Dziwne. Na stronie, która w tytule ma “dziennikarska” dziewczyna szuka kartek świątecznych. A w księdze gości dziennikarki wypisuje żale, że nie może tych kartek znaleźć.
Ktoś inny napisał mi: “ja też kocham dziary!” Domyślam się, że przeczytał mój reportaż o tatuażach, ale… ja nie kocham dziarów. Nie mam ani jednego i mieć nie będę, bo podobnie jak Marek Piekarczyk uważam, że róża wytatuowana na piersi osiemnastoletniej dziewczyny po półwieczu zamieni się jej w wisząca do kolan lilię. Jeszcze ktoś inny wpisał w księdze: “huj wam w dupe stare kurwy”. Ze wszystkim od biedy mogę się zgodzić. Taka obrażalska to ja nie jestem. Zwłaszcza, że zgodnie z zasadą Sokratesa nie obrażam się na osła, który kopie, bo to osioł i tyle i trudno do osła mieć pretensje. Ale… czemu jestem w liczbie mnogiej?Odwiedzający moją stronę zostawiają ślad nie tylko w księdze gości w postaci napisów: “HIM jest boski” czy “Ja też bardzo lubie Roba.” Dostaję całą masę listów od ludzi, będących fanami artysty, o którym kiedyś pisałam lub z którym kiedyś rozmawiałam. W listach są prośby o: prywatne adresy, maile, teksty piosenek. Ja mam za kogoś coś robić, szukać, zdobywać i… słać! A on… podejdzie tylko do komputera, odpali pocztę i wyskoczy mu informacja, którą pewnie sam by znalazł, gdyby jej poszukał. Ale fajniej jest prosić innych i czekać na gotowe. Rozumiem, kiedy prosi mnie 10-cio latek. Ale 17-to latek?
Zastanawia mnie też, czy ludzie nie potrafią czytać? A jeśli potrafią to nie myślą? Dostaję tych listów kilkanaście dziennie. Średnio kilka razy w tygodniu znajduje się w nich prośba: “Przyślij fotki Robiego!” albo “Mam tatuaż. Ręka chyba mi gnije. Co robić?” Mam czasem chęć zrobić coś głupiego. Wysłać dziewczynie proszącej o zdjęcie Robiego – zdjęcie jakiegoś psa i wciskać kit, że tak się ten pies wabi. A temu od gnijącej ręki przesłać przepis na zupę ze zgnilizny, którego nie powstydziłby się kanibal z Rottenburga. Ale po co? I tak adresaci nie zrozumieją o co chodzi.
Dla mnie te listy i wpisy w księdze to kolejny dowód, że ludzie widzą i czytają to co chcą widzieć i czytać, a nie to co jest napisane.
W internecie nie ma cenzury. I to dzięki temu wiem już na pewno, że Stanisław Lem miał racje. Tylko wchodząc w sieć może się człowiek przekonać ilu na świecie jest idiotów.
COGITO 6/2004 (214)