O chłopcu, którego wojna wydarła z ramion jednej matki, a potem drugiej
Syn dwóch matek
On jest dla niej stryjem. Jej nieżyjący już ojciec był dla niego ukochanym starszym bratem. Mimo że nie łączą ich żadne więzy krwi. Połączyła ich za to tragiczna, wojenna historia. Losy przybranego stryja, wtedy małego Janka, dziś Jana Tchórza, gospodarza we wsi Borowina Starozamojska, opowiedziała w książce Syn dwóch matek» Małgorzata Karolina Piekarska. A pan Jan – po prawie 30 latach od apelu wystosowanego przez nieżyjącego już dziennikarza 12 – nam ją opowiedział.
To historia tragiczna, choć ze szczęśliwym zakończeniem. Pan Jan nie był przekona-
ny, czy chce do niej wraca Każde wspomnienie tamtych czasów wiele go kosztuje.
ny, czy chce do niej wraca Każde wspomnienie tamtych czasów wiele go kosztuje.
Wydarty matce
W grudniu 1942 r., gdy zaczęła się jego tragedia, niespełna dwuletni Jasio nie mial pojęcia, co tak naprawdę się dzieje. Dopiero po tatach opowiedziała mu mama.
-To było pia.tego grudnia, gdzieś koło szóstej rano. Dokładnie nie wiadomo, bo na wsi było biednie, ludzie zegarów nie mieli. Porę określali po pozycji słońca na niebie-opowiada.
To był dzień wysiedlenia mieszkańców Chomęcisk Małych, wsi pod Starym Zamościem. Tłumacz, który towarzyszył pukającym do okna Niemcom, powiedział Zofii Tchórz, wdowie z piątką dzieci, że mają dwie godziny na spakowanie dobytku. – Mama zaczęła prosić, żeby dali jej więcej czasu. Zgodzili się – opowiada Jan Tchórz.
Niemcy zabrali rodzinę do obozu przejściowego w zamojskiej Rotundzie.
Siostry Jana zostały wysłane do Niemiec. Stefcia (miała wówczas 14 lat) trafiła do pracy w fabryce zbrojeniowej w Berlinie, I6-letnią Walerkę wywieźli do pracy u bauera w okolicach Norymbergi. Dziewczynom nie było lekko, praca była uciążliwa, brakowało jedzenia, Stefania chorowała. Ale tego rodzina dowiedziała się dopiero po wyzwoleniu. Zofię Tchórz i jej trzech synów – małego Jasia, 12-letniego Bolka i 10-letniego Tadzia wywieziono do Żelechowa na Mazowszu. Tam mieli zacząć wojenne życie od nowa. Niestety, Jaś zachorował.
– Czy to był tyfus, nie wiem, ale tak podejrzewali Niemcy – opowiada Jan Tchórz. By nie dopuścić do rozprzestrzenienia się choroby i rzekomo leczyć chłopca, zabrali go. Gruba Schwester w obcisłym mundurze nawet nie dała matce pocałować chłopca na pożegnanie. Tchórzyna widziała jeszcze, jak odjeżdżający Jasiunio niezdarnie uderza rączką w szybę karetki niemieckiego Czerwonego Krzyża – opisywał po latach warszawski dziennikarz Maciej Piekarski, późniejszy przybrany brat Jasia. Zrozpaczona matka złapała za tył samochodu, nie chciała puścić. Pokaleczone kolana leczyła potem przez wiele tygodni. Nikt jej nie powiedział, gdzie zabrali synka.
Piekarscy
Na początku stycznia 1943 r. po Warszawie chodziły plotki (pewności nie było) o transportach śmierci, które wiozą dzieci, wysiedlone z Zamojszczyzny, do obozu zagłady w Oświęcimiu. Warszawiacy przekazywali sobie po cichu informacje, Że dzieciaki są wykupywane czy wykradane z pociągów. I że można je uratować. Wielu chodziło na stację kolejową w nadziei, że uda się dzieciaka przygarnąć. Na stację jeździli także Janina i Bronisław Piekarscy – rodzina z warszawskiej Sadyby. Po kilku dniach dostali informację z Rady Głównej Opiekuńczej, że dziecko można wziąć z sierocińca.
Dlaczego wzięli akurat Jasia? Na to pytanie nie ma chyba odpowiedzi. Na zdjęciu z tamtych czasów ma wielkie, przestraszone, smutne oczy. Może te oczy przyciągnęły uwagę pani Janiny? Może stojąca w kącie postać smutnego, z wykrzywionymi nóżkami, pieluchą i smoczkiem w buzi chłopczyka, gdy inne dzieci się bawiły? Maciej Piekarski, wtedy 11-letni syn Janiny i Bronisława, po latach opisując tę historię wspominał zielone, welwetowe porteczki nic niemówiącego chłopca.
Cud
Chłopczykowi od tego, co doświadczył, zatrzymała się mowa. Co się z nim działo od chwili wydarcia rodzonej matce do pojawienia się drugiej, nie wiadomo.
Był mały. Nie można się było dowiedzieć od niego, jak się nazywa, skąd pochodzi, kim są jego rodzice. Piekarscy nie wiedzieli nawet czy wcześniej mówił. Dzieci, z którymi był w pociągu, także nie wiedziały, skąd go zabrano. W sierocińcu nazwano go Krzyś – Dionizy.
Piekarscy, którzy mieli dwóch synów – wspomnianego 11-letniego Macieja i starszego Antoniego (zginął jako 16-latek w powstaniu warszawskim) – zaopiekowali się malcem troskliwie. Wyleczyli go (dziecko w wojennej tułaczce nabawiło się poważnych odmrożeń), odkarmili, ogrzali ciepłem swoich serc. Po jakimś czasie zaczął mówić: po jego na, które wypowiadał zamiast weź, domyślili się chłopskiego pochodzenia.
W międzyczasie RGO rozpoczęła akcję identyfikacji uratowanych dzieci. Malcom, tuż po odebraniu z pociągu, zrobiono zdjęcia. Rozesłano jaw okolice, w które trafili wysiedleńcy.
Zdjęcie wielkookiego Jasia trafiło do parafii w Żelechowie. Pokazano je Zofii Tchórz. Rozpoznała utraconego synka. Dostała z RGO adres Piekarskich, napisała do nich list.
„Któregoś dnia ktoś zapukał do drzwi, mama odpowiedziała: proszę. Drzwi się otworzyły i weszła wiejska, zabiedzona kobiecina o czarnych, lśniących oczach, z pięknymi, kruczymi włosami, przyprószonymi siwizną, owinięta w kraciastą chustkę. Była to mama Janka” -opisywał po łatach Maciej Piekarski.
Chłopczyk jej nie poznał. Nie chciał się z nią przywitać. „Gdy rodzona matka przytuliła go do piersi i zaczęła całować, odepchnął ją brutalnie i począł wydrapywać każdy pocałunek” -zanotował Piekarski. Kiedy dowiedzieli się, jak ma na imię, mówili chłopcu: – Nazywasz się Jan Tchórz. On, zdenerwowany, krzyczał: -Aś nie Tuś. Aś Krzyś!
Zofia Tchórz chciała zabrać synka do Żelechowa Ale Piekarscy wytłumaczyli jej, że to nie jest dobra decyzja. Kobieta z dwoma pozostałymi synami ledwie sobie radziła, było im bardzo ciężko. Poza tym malec zdążył się przywiązać do Piekarskich, a oni do niego. Wspólnie uradzili, że tymczasowo, do zakończenia wojny, to oni zaopiekują się maluchem.
Zofia Tchórz wrócił do Żelechowa, skąd regularnie pisywała do Piekarskich listy, w których pytała o synka.
Malec rósł, otoczony miłością i opieką Piekarskich. Niestety, miał czarne włosy, więc szybko rozeszły się plotki, że Piekarscy ukrywają żydowskie dziecko. To mogło się skończyć śmiercią ich wszystkich, ale nie odesłali chłopczyka.
W grudniu 1942 r., gdy zaczęła się jego tragedia, niespełna dwuletni Jasio nie mial pojęcia, co tak naprawdę się dzieje. Dopiero po tatach opowiedziała mu mama.
-To było pia.tego grudnia, gdzieś koło szóstej rano. Dokładnie nie wiadomo, bo na wsi było biednie, ludzie zegarów nie mieli. Porę określali po pozycji słońca na niebie-opowiada.
To był dzień wysiedlenia mieszkańców Chomęcisk Małych, wsi pod Starym Zamościem. Tłumacz, który towarzyszył pukającym do okna Niemcom, powiedział Zofii Tchórz, wdowie z piątką dzieci, że mają dwie godziny na spakowanie dobytku. – Mama zaczęła prosić, żeby dali jej więcej czasu. Zgodzili się – opowiada Jan Tchórz.
Niemcy zabrali rodzinę do obozu przejściowego w zamojskiej Rotundzie.
Siostry Jana zostały wysłane do Niemiec. Stefcia (miała wówczas 14 lat) trafiła do pracy w fabryce zbrojeniowej w Berlinie, I6-letnią Walerkę wywieźli do pracy u bauera w okolicach Norymbergi. Dziewczynom nie było lekko, praca była uciążliwa, brakowało jedzenia, Stefania chorowała. Ale tego rodzina dowiedziała się dopiero po wyzwoleniu. Zofię Tchórz i jej trzech synów – małego Jasia, 12-letniego Bolka i 10-letniego Tadzia wywieziono do Żelechowa na Mazowszu. Tam mieli zacząć wojenne życie od nowa. Niestety, Jaś zachorował.
– Czy to był tyfus, nie wiem, ale tak podejrzewali Niemcy – opowiada Jan Tchórz. By nie dopuścić do rozprzestrzenienia się choroby i rzekomo leczyć chłopca, zabrali go. Gruba Schwester w obcisłym mundurze nawet nie dała matce pocałować chłopca na pożegnanie. Tchórzyna widziała jeszcze, jak odjeżdżający Jasiunio niezdarnie uderza rączką w szybę karetki niemieckiego Czerwonego Krzyża – opisywał po latach warszawski dziennikarz Maciej Piekarski, późniejszy przybrany brat Jasia. Zrozpaczona matka złapała za tył samochodu, nie chciała puścić. Pokaleczone kolana leczyła potem przez wiele tygodni. Nikt jej nie powiedział, gdzie zabrali synka.
Piekarscy
Na początku stycznia 1943 r. po Warszawie chodziły plotki (pewności nie było) o transportach śmierci, które wiozą dzieci, wysiedlone z Zamojszczyzny, do obozu zagłady w Oświęcimiu. Warszawiacy przekazywali sobie po cichu informacje, Że dzieciaki są wykupywane czy wykradane z pociągów. I że można je uratować. Wielu chodziło na stację kolejową w nadziei, że uda się dzieciaka przygarnąć. Na stację jeździli także Janina i Bronisław Piekarscy – rodzina z warszawskiej Sadyby. Po kilku dniach dostali informację z Rady Głównej Opiekuńczej, że dziecko można wziąć z sierocińca.
Dlaczego wzięli akurat Jasia? Na to pytanie nie ma chyba odpowiedzi. Na zdjęciu z tamtych czasów ma wielkie, przestraszone, smutne oczy. Może te oczy przyciągnęły uwagę pani Janiny? Może stojąca w kącie postać smutnego, z wykrzywionymi nóżkami, pieluchą i smoczkiem w buzi chłopczyka, gdy inne dzieci się bawiły? Maciej Piekarski, wtedy 11-letni syn Janiny i Bronisława, po latach opisując tę historię wspominał zielone, welwetowe porteczki nic niemówiącego chłopca.
Cud
Chłopczykowi od tego, co doświadczył, zatrzymała się mowa. Co się z nim działo od chwili wydarcia rodzonej matce do pojawienia się drugiej, nie wiadomo.
Był mały. Nie można się było dowiedzieć od niego, jak się nazywa, skąd pochodzi, kim są jego rodzice. Piekarscy nie wiedzieli nawet czy wcześniej mówił. Dzieci, z którymi był w pociągu, także nie wiedziały, skąd go zabrano. W sierocińcu nazwano go Krzyś – Dionizy.
Piekarscy, którzy mieli dwóch synów – wspomnianego 11-letniego Macieja i starszego Antoniego (zginął jako 16-latek w powstaniu warszawskim) – zaopiekowali się malcem troskliwie. Wyleczyli go (dziecko w wojennej tułaczce nabawiło się poważnych odmrożeń), odkarmili, ogrzali ciepłem swoich serc. Po jakimś czasie zaczął mówić: po jego na, które wypowiadał zamiast weź, domyślili się chłopskiego pochodzenia.
W międzyczasie RGO rozpoczęła akcję identyfikacji uratowanych dzieci. Malcom, tuż po odebraniu z pociągu, zrobiono zdjęcia. Rozesłano jaw okolice, w które trafili wysiedleńcy.
Zdjęcie wielkookiego Jasia trafiło do parafii w Żelechowie. Pokazano je Zofii Tchórz. Rozpoznała utraconego synka. Dostała z RGO adres Piekarskich, napisała do nich list.
„Któregoś dnia ktoś zapukał do drzwi, mama odpowiedziała: proszę. Drzwi się otworzyły i weszła wiejska, zabiedzona kobiecina o czarnych, lśniących oczach, z pięknymi, kruczymi włosami, przyprószonymi siwizną, owinięta w kraciastą chustkę. Była to mama Janka” -opisywał po łatach Maciej Piekarski.
Chłopczyk jej nie poznał. Nie chciał się z nią przywitać. „Gdy rodzona matka przytuliła go do piersi i zaczęła całować, odepchnął ją brutalnie i począł wydrapywać każdy pocałunek” -zanotował Piekarski. Kiedy dowiedzieli się, jak ma na imię, mówili chłopcu: – Nazywasz się Jan Tchórz. On, zdenerwowany, krzyczał: -Aś nie Tuś. Aś Krzyś!
Zofia Tchórz chciała zabrać synka do Żelechowa Ale Piekarscy wytłumaczyli jej, że to nie jest dobra decyzja. Kobieta z dwoma pozostałymi synami ledwie sobie radziła, było im bardzo ciężko. Poza tym malec zdążył się przywiązać do Piekarskich, a oni do niego. Wspólnie uradzili, że tymczasowo, do zakończenia wojny, to oni zaopiekują się maluchem.
Zofia Tchórz wrócił do Żelechowa, skąd regularnie pisywała do Piekarskich listy, w których pytała o synka.
Malec rósł, otoczony miłością i opieką Piekarskich. Niestety, miał czarne włosy, więc szybko rozeszły się plotki, że Piekarscy ukrywają żydowskie dziecko. To mogło się skończyć śmiercią ich wszystkich, ale nie odesłali chłopczyka.
Pan Jan wspomnienia z tamtych czasów ma tylko szczątkowe. – Pamiętam, jak bawiliśmy się z Maćkiem na śniegu. Rzucił we mnie śnieżką, a ja się rozpłakałem. Podszedł do nas Niemiec i zaczął wypytywać Maćka, jak się nazywa, gdzie mieszka. Kazał mnie zabrać do domu. Maciek bardzo się wystraszył – wspomina.
Pamięta też strach i głód, który cierpiał, gdy z Piekarskimi ukrywał się w piwnicach po wybuchu powstania warszawskiego. Zapamiętał, jak jakaś kobieta dała mu kawałek chleba.
Z Piekarskimi przeszedł całą wojenną tułaczkę. Po upadku powstania razem z innymi poszedł do obozu w Pruszkowie. Maciej Piekarski wspominał, że Jaś popłakiwał ze strachu: „Mamusiu, do piwnicy, do piwnicy!”.
Przez Opoczno dotarli do Częstochowy. żyli tam w bardzo ciężkich warunkach. Tam Janina Piekarska urodziła syna, Bronisława. W marcu 1945 r. wrócili do Warszawy.
Wydarty po raz drugi
Tymczasem Zofia Tchórz z dwoma starszymi synami po przejściu frontu wróciła do Chomęcisk Małych. Jej domu już nie było. Najmowała się do pracy, żeby mieć czym nakarmić dzieci. Los na zakończenie wojny zgotował jej straszną tragedię, Bolek, Tadzio i jeszcze jeden chłopiec ze wsi pewnego dnia znaleźli pocisk wojenny – W okolicy leżało ich, mnóstwo. Chłopcy zaczęli przy nich majstrować. Pocisk wybuchł. Zginęli wszyscy trzej (rok później przy rozbrajaniu dużej bomby zginęło dziewięciu kolejnych chłopców). Matka, gdy wróciła z pracy do domu, znalazła już tylko ich porozrywane ciała
Trudno sobie wyobrazić to, co przeżyła. Ale znalazła siłę, by ruszyć do Warszawy, po najmłodszego syna – pieszo, podwodami, samochodami, czym się dało.
Piekarscy nie chcieli chłopca cdda kochali go jak swojego. Proponowali, że go wychowają, wykształcą. A i on mocno się do nich przywiązał. Rodzonej matki nie pamiętał, dla niego Piekarska była mamą, rodzona matka – kobietą, której nie znał.
To była dla wszystkich bardzo trudna decyzja, co będzie najlepsze dla chłopczyka, którego tak bardzo kochali. Ostatecznie stanęło na tym, że Jaś ma wrócić pod Zamość, z rodzoną matką.
Mały chłopiec, który został wydarty pierwszej matce, został wydarty także drugiej.
Był potwornie smutny, nie odzywał się. Zofia Tchórz bardzo płakała, gdy ściskała Piekarskich na dworcu kolejowym.
Przeszłość niech nie wraca
Maciej Piekarski, gdy dorósł, historię o przyszywanym bracie Janku i wojennych czasach opisał we wspomnieniach – nikt jednak nie był zainteresowany ich wydaniem, krążyły w odbitkach w wąskim gronie. Tekst o Janku opublikował w piśmie „Stolica”.
W kwietniu 1980 r. losy te opisał nieżyjący już historyk Wojciech Białasiewicz, wtedy dziennikarz Tygodnika Zamojskiego. „Minęło wiele lat. Kim dziś jest Janek Tchórz, gdzie mieszka i co zachował w pamięci?’ – pytał w tekście. Apelował, by – jeśli ktoś zna powojenne losy Janka – odezwał się.
Gdy oddawał tekst do druku, nie miał pojęcia, że ścieżki jego i Jana Tchórze być może niejeden raz się przecięły. Bo Jan Tchórz mieszkał i mieszka ciągle w Borowinie Starozamojskiej kolo Starego Zamościa. Ożenił się, założył rodzinę. Stolarz – pasjonat, do emerytury pracował w Zamojskich Fabrykach Mebli.
Po artykule Wojciecha Białasiewicza o tym, że Jan żyje, list do redakcji napisał Stanisław Tokarski.
Artykuł wtedy przeczytał także sam pan Jan. Ale nie zdecydował się i opowiedzieć ci swoich fosach. To było i wciąg jest zbyt wielką raną.
Opowiedzieć zdecydował się dopiero teraz, choć nie ukrywa, że kosztuje go to wiele. – Oby nigdy takiej wojny już nie było. Oby żaden naród na świecie nie doświadczył takiego kataklizmu, jakiego doświadczył mój naród – tłumaczy, dlaczego zdecydował się wrócić do niej po latach.
Jego historię i historię rodziny przez pryzmat tego, co się w czasie wojny zdarzyło, opisała córka Macieja Piekarskiego, Małgorzata Karolina Piekarska, w niedawno opublikowanej przez Wydawnictwo Trzecia Strona książce „Syn dwóch matek”. To druga – po „Małej zagładzie” Anny Janko – pozycja odsłaniająca białą plamę wojennych losów mieszkańców Zamojszczyzny.
Książka to wielowątkowy, napisany po reportersku dialog Piekarskiej z nieżyjącym już ojcem, poutykany jego wspomnieniami, listami członków rodziny, ich historiami. Pokazuje, Żewojna, choć zdawałoby się tak odległa w czasie, mackami sięga daleko, oplatając nimi i nas, współczesnych.
Dla Jana Tchórze Piekarscy to rodzina. Wielokrotnie do nich jeździł, Maciej i jego brat przyjeżdżali do niego. Małgorzata Karolina Piekarska u Jana pisała pierwsze teksty dziennikarskie, on pomagał jej w trudnych, chwilach po śmierci ojca. Dla niej Jan Tchórz jest stryjem. Dla niego ona jest także rodziną, córką zmarłego brata.
Pamięta też strach i głód, który cierpiał, gdy z Piekarskimi ukrywał się w piwnicach po wybuchu powstania warszawskiego. Zapamiętał, jak jakaś kobieta dała mu kawałek chleba.
Z Piekarskimi przeszedł całą wojenną tułaczkę. Po upadku powstania razem z innymi poszedł do obozu w Pruszkowie. Maciej Piekarski wspominał, że Jaś popłakiwał ze strachu: „Mamusiu, do piwnicy, do piwnicy!”.
Przez Opoczno dotarli do Częstochowy. żyli tam w bardzo ciężkich warunkach. Tam Janina Piekarska urodziła syna, Bronisława. W marcu 1945 r. wrócili do Warszawy.
Wydarty po raz drugi
Tymczasem Zofia Tchórz z dwoma starszymi synami po przejściu frontu wróciła do Chomęcisk Małych. Jej domu już nie było. Najmowała się do pracy, żeby mieć czym nakarmić dzieci. Los na zakończenie wojny zgotował jej straszną tragedię, Bolek, Tadzio i jeszcze jeden chłopiec ze wsi pewnego dnia znaleźli pocisk wojenny – W okolicy leżało ich, mnóstwo. Chłopcy zaczęli przy nich majstrować. Pocisk wybuchł. Zginęli wszyscy trzej (rok później przy rozbrajaniu dużej bomby zginęło dziewięciu kolejnych chłopców). Matka, gdy wróciła z pracy do domu, znalazła już tylko ich porozrywane ciała
Trudno sobie wyobrazić to, co przeżyła. Ale znalazła siłę, by ruszyć do Warszawy, po najmłodszego syna – pieszo, podwodami, samochodami, czym się dało.
Piekarscy nie chcieli chłopca cdda kochali go jak swojego. Proponowali, że go wychowają, wykształcą. A i on mocno się do nich przywiązał. Rodzonej matki nie pamiętał, dla niego Piekarska była mamą, rodzona matka – kobietą, której nie znał.
To była dla wszystkich bardzo trudna decyzja, co będzie najlepsze dla chłopczyka, którego tak bardzo kochali. Ostatecznie stanęło na tym, że Jaś ma wrócić pod Zamość, z rodzoną matką.
Mały chłopiec, który został wydarty pierwszej matce, został wydarty także drugiej.
Był potwornie smutny, nie odzywał się. Zofia Tchórz bardzo płakała, gdy ściskała Piekarskich na dworcu kolejowym.
Przeszłość niech nie wraca
Maciej Piekarski, gdy dorósł, historię o przyszywanym bracie Janku i wojennych czasach opisał we wspomnieniach – nikt jednak nie był zainteresowany ich wydaniem, krążyły w odbitkach w wąskim gronie. Tekst o Janku opublikował w piśmie „Stolica”.
W kwietniu 1980 r. losy te opisał nieżyjący już historyk Wojciech Białasiewicz, wtedy dziennikarz Tygodnika Zamojskiego. „Minęło wiele lat. Kim dziś jest Janek Tchórz, gdzie mieszka i co zachował w pamięci?’ – pytał w tekście. Apelował, by – jeśli ktoś zna powojenne losy Janka – odezwał się.
Gdy oddawał tekst do druku, nie miał pojęcia, że ścieżki jego i Jana Tchórze być może niejeden raz się przecięły. Bo Jan Tchórz mieszkał i mieszka ciągle w Borowinie Starozamojskiej kolo Starego Zamościa. Ożenił się, założył rodzinę. Stolarz – pasjonat, do emerytury pracował w Zamojskich Fabrykach Mebli.
Po artykule Wojciecha Białasiewicza o tym, że Jan żyje, list do redakcji napisał Stanisław Tokarski.
Artykuł wtedy przeczytał także sam pan Jan. Ale nie zdecydował się i opowiedzieć ci swoich fosach. To było i wciąg jest zbyt wielką raną.
Opowiedzieć zdecydował się dopiero teraz, choć nie ukrywa, że kosztuje go to wiele. – Oby nigdy takiej wojny już nie było. Oby żaden naród na świecie nie doświadczył takiego kataklizmu, jakiego doświadczył mój naród – tłumaczy, dlaczego zdecydował się wrócić do niej po latach.
Jego historię i historię rodziny przez pryzmat tego, co się w czasie wojny zdarzyło, opisała córka Macieja Piekarskiego, Małgorzata Karolina Piekarska, w niedawno opublikowanej przez Wydawnictwo Trzecia Strona książce „Syn dwóch matek”. To druga – po „Małej zagładzie” Anny Janko – pozycja odsłaniająca białą plamę wojennych losów mieszkańców Zamojszczyzny.
Książka to wielowątkowy, napisany po reportersku dialog Piekarskiej z nieżyjącym już ojcem, poutykany jego wspomnieniami, listami członków rodziny, ich historiami. Pokazuje, Żewojna, choć zdawałoby się tak odległa w czasie, mackami sięga daleko, oplatając nimi i nas, współczesnych.
Dla Jana Tchórze Piekarscy to rodzina. Wielokrotnie do nich jeździł, Maciej i jego brat przyjeżdżali do niego. Małgorzata Karolina Piekarska u Jana pisała pierwsze teksty dziennikarskie, on pomagał jej w trudnych, chwilach po śmierci ojca. Dla niej Jan Tchórz jest stryjem. Dla niego ona jest także rodziną, córką zmarłego brata.
Małgorzata Mazur
TYGODNIK ZAMOJSKI 22 MARCA 2017 r
Żródło: http://www.tygodnikzamojski.pl/artykul/80984/syn-dwoch-matek.html