Dlaczego młodzi ludzie nie czytają książek?
To, że młodzież nie czyta nie jest sprawą kilku ostatnich lat. Już w moim pokoleniu były dzieci, które nie czytały. Ich rodzice o to nie dbali. Dziś z tych dzieci wyrośli nie czytający dorośli i ci dorośli mają nieczytające dzieci. To przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Czy przyczyną niechęci do czytania może być archaiczny zestaw lektur obowiązkowych, nieciekawych dla dzisiejszej młodzieży pod względem językowym i tematycznym?
Ten zestaw lektur był archaiczny także wtedy, gdy ja chodziłam do szkoły. Kwestia w tym, by znalazł się nauczyciel lub rodzic, który potrafi w tym archaizmie pokazać piękno. Ja bardzo lubię te archaiczne lektury, bo miałam fajną polonistkę. W podstawówce uczyła mnie pani Barbara Czajka i to dzięki niej lubię na przykład „Krzyżaków”. Myślę, że problemem jest tez kryzys zawodu nauczyciela. Nauczyciel jest źle opłacany. W zawodzie tym często pracują ludzie, którzy traktują nauczanie jako zło konieczne i wyładowują się na dzieciach za własne nieudane życie. Gdyby lepiej opłacać nauczycieli i gdyby był to zawód cieszący się powszechnym szacunkiem, w szkołach uczyliby ludzie, którzy mieliby pomysły jak zainteresować młodzież „Krzyżakami” oraz potrafiliby to zrobić.
A może nieczytanie jest wynikiem tego, że rośnie nam społeczeństwo tabloidowe?
To na pewno też jest jedną z przyczyn, ale… tabloidy też wymagają czytania, znajomości ortografii. Wiesza się psy na internecie, a niech tylko spróbuje tam zajrzeć analfabeta. Nic nie znajdzie i nic nie zrozumie. Napisał do mnie kiedyś czytelnik, że nie może znaleźć nic na temat malarza o nazwisku Ęgr. Tylko dlatego, że kończyłam historię sztuki, wiedziałam o co chodzi. To nazwisko pisze się Ingres. Jak ma znaleźć ktoś Ingresa skoro szuka Ęgra.
Jest pani nie tylko pisarką, ale i dziennikarką. Łatwiej jest pisać dla młodzieży czy przygotowywać programy dla dorosłych?
Łatwiej jest przygotowywać programy dla dorosłych. Dorosły jest mniej wymagający i bardziej tolerancyjny. Jak coś komuś nie wyjdzie, to tylko jednostki złośliwe i podłe łapią za słuchawki oraz pióra, dzwoniąc czy pisząc. Z młodzieżą jest inaczej. Rzadko młody człowiek pisze zjadliwe recenzje, bo lubi być zjadliwy. By chwycił za pióro, musi go coś naprawdę wkurzyć lub zachwycić. Tymczasem dla wielu dorosłych krytyka jest formą spędzania wolnego czasu. Dlatego na dziesięć negatywnych ocen dorosłych przejmować się należy jedną. W przypadku ocen dzieci i młodzieży brać sobie należy do serca wszystko. Dorosły, kiedy przeczyta złą książkę, sięgnie po tego samego autora, by zobaczyć „co ten kretyn znów spłodził”. Młodzieży nikt nie namówi na drugą książkę kogoś, kto pierwszą napisał złą. Poza tym łatwiej jest robić coś dla dorosłego, bo samemu jest się dorosłym. Do młodzieży człowiek ma już dystans. Niby było się młodym, ale na młodzież i okres dojrzewania patrzy się jak na pryszcze: jutro znikną. Problemem jest, by przypomnieć sobie, jak samemu było się pryszczatym. A to już nie jest takie proste.
Pani książki wzbudzają w młodych ludziach ogromny entuzjazm. Czy dostaje pani listy, e-maile od czytelników?
Listów dostaję mnóstwo. Kiedyś, gdy pisałam felietony „Wzrockowisko” do Cogito, było ich pięc razy tyle, co teraz. Aktualnie utrzymują się na poziomie jednego listu dziennie, raz w tygodniu pisze do mnie ktoś po raz pierwszy. Łatwo się ze mną skontaktować, bo mam stronę internetową, a w każdej książce ukryty jest też jakiś kontakt do mnie. Sprawdzam w ten sposób, na ile uważnie ludzie czytają. Numer gadu-gadu z „Klasy pani Czajki” sprawdziło kilkaset osób. Na adres e-mail z „Tropicieli” odezwał się na razie tylko mój syn, ale cóż… on mnie zna i wiedział, że ten adres to może nie być lipa.
Czy syn bywa recenzentem Pani książek? Czy inspiruje Panią do pisania?
Recenzentem nie jest, bo czyta już w druku, ale inspiracją tak. Maciek idzie do gimnazjum. Wzrostem jest bardzo mały, ale jak na swój wiek niezwykle rezolutny. Świetnie dogaduje się z licealistami itd., ale potrafi też bawić się z bardzo małymi dziećmi. Dlatego słucham jego historii o starszych i młodszych braciach i siostrach szkolnych kolegów. O druhnach z harcerstwa i innych osobach, które spotyka. Poza tym wiele inspiracji dostarczają mi dzieci znajomych i nastoletni kuzyni.
W swojej najnowszej pozycji „Tropiciele” nawiązuje Pani do harcerstwa, do historii. Nie bała się Pani, że młodzi nie „chwycą” tego tematu?
Nie. W końcu skądś wziął się ten dziki tłum harcerzy na sześćdziesiątą rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Harcerstwo nie jest modne i nie jest w modzie się nim chwalić, ale to nie znaczy, że nie istnieje i że nie można stworzyć mody na harcerstwo. Poza tym uważam, że harcerstwo to jest miejsce, gdzie człowiek nie tylko uczy się patriotyzmu, miłości do przyrody i różnych praktycznych rzeczy. Harcerstwo jest gwarancją przygód. I choć niektóre z nich, jak gry terenowe, są sztucznie sterowane, to niezwykle bawią i wspomina się je latami. Najwięcej przygód w dzieciństwie przeżyłam jako harcerka, a przecież obok miłości, przygoda jest tym, o czym marzy prawie każdy przeciętny nastolatek.
A skąd tak dobra znajomość młodzieżowej gwary?
Nie wiem, czy dobra, ale staram się. Poza tym w telewizji też mówi się gwarą. Taki język telewizyjny, który rozumieją tylko tam pracujący. Na przykład wyrażenia: „zacząć od setki”, „nagrać stendapa” czy „wgrać offa”, „kryć zieloną”, „dać w białej”. Czarna magia, prawda? Nie będę tego tłumaczyć. Niech pozostanie dla większości tajemnicą. Ale gdybym pisała książkę o telewizji, te wyrażenia musiałyby się tam znaleźć i musiałabym je objaśnić. Gdybym pisała o policjantach, musiałabym podać, co w ich żargonie znaczy „nielat” czy „pieczarka”. To pierwsze to nieletni, a to drugie to.. policjant z ruchu drogowego. Taki w białej czapce jak kapelusz pieczarki.
Czy to, że jest Pani autorką popularnych książek młodzieżowych pomaga w pracy dziennikarskiej?
Raczej jest odwrotnie. Praca dziennikarska pomaga mi w pisaniu. Poznaję nowych ludzi, którzy opowiadają mi historie o swoich dzieciach. I to jest to, co mnie inspiruje. Niestety bycie autorką książek ma czasem swoje ujemne strony w pracy dziennikarskiej. Bywa, że spotykam się z zazdrością środowiska. Choć nigdy jej nie rozumiem. Ja nikomu nie bronię pisać. Z chęcią sama realizuje tematy o książkach i jeżdżę jako dziennikarz na spotkania z autorami, by prezentować ich książki na antenie Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego. W „Klasie pani Czajki”. moi bohaterowie czytają książki moich koleżanek – Hanki Kowalewskiej i Ewy Nowak, bo uważam, że każdy pomysł jest dobry, by popularyzować literaturę. A poza tym kogo mam promować jak nie koleżanki? Wrogów? Wracając jeszcze do pracy dziennikarskiej, to bywa, że z tej racji, iż piszę książki dla młodzieży, jestem traktowana przez koleżanki i kolegów dziennikarzy jako osoba niepoważna. Bo poważni to są tacy pisarze, jak Paweł Huelle czy John Irving, a nie jakaś tam „wariatka pisząca dla nastolatków”. Generalnie gdybym była tylko dziennikarką, byłoby mi w środowisku dziennikarskim łatwiej. Nie jesteśmy solidarni tak jak lekarze, prawnicy czy policjanci. Tylko moje koleżanki i koledzy z redakcji Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego bardzo mnie wspierają, stanowiąc tym samym chlubny wyjątek.
rozmawiała Beata Sander,
Super Nowości, 5 czerwca 2006