Wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego lubimy wierzyć w kłamstwa i historie zmyślone, wyssane z palca, a w prawdę uwierzyć jest nam tak trudno? Do dziś nie odkryłam, skąd bierze się ta ludzka dysfunkcja…
Kiedy na ekrany kin wszedł film „Gladiator”, mój znajomy upierał się, że jest to historia oparta na faktach. Wmawiał mi, że Maximus to postać z krwi i kości (gdyby nawet – to teraz raczej już z kości…).
Argumentowałam, że istniał jedynie Cezar Commodus, ale nie poległ na środku areny Koloseum, tylko zasztyletowano go w koszarach gladiatorów. Bo owszem, walczyć to z nimi Commodus bardzo lubił. Jednak o Maximusie historia nie słyszała. Kolega jednak uparł się i koniec. Nie pomagało sięganie do encyklopedii. Przecież nie piszą tam wszystkiego! Hollywood wie więcej, niż niejedna encyklopedia.
Z kolei inna moja znajoma, z uporem maniaka twierdziła, że Quasimodo istniał naprawdę. Kiedy przekonywałam ją, że jest to wytwór fantazji Victora Hugo, znajoma odparowała, że Quasimodo istniał, bo… sam Hugo pod koniec powieści napisał, że odnaleziono dwa szkielety, które gdy chciano je rozdzielić, rozsypały się w proch. Jeden szkielet należał do garbatego mężczyzny, który musiał tu przyjść i umrzeć, a drugi do młodej kobiety, która zmarła przez powieszenie. Brawo dla Hugo! To naprawdę niezwykłe, że napisał coś takiego, w co ludzie wierzą prawie dwieście lat później.
A jednak w prawdę nie wierzą zbyt chętnie. Kilka lat temu, na zamówienie pewnej gazety, rozpoczęłam poszukiwanie bohaterki reportażu. Miała nią być dziewczyna, którą zostawił chłopak, gdy zaszła w ciążę. Długo nie mogłam znaleźć chętnej do opowiedzenia takiej historii, jednak w końcu znalazła się sama. Miała na imię Monika, a jej historia była tak straszna, że… redaktorzy z gazety w nią nie uwierzyli. Historia w skrócie wyglądała tak, że Monika jako szesnastoletnia panienka zaszła w ciążę po pierwszej nocy z łowcą dziewic. Łowca uwodził ją przez pół roku. Kiedy już uwiódł, przestał się interesować jej losem. Monika łudziła się jednak, że facet nadal ja kocha. Kiedy po trzech miesiącach zorientowała się, że jest w ciąży i ucieszona poinformowała ukochanego, usłyszała: „Spadaj, ku…o!” Do tego wszystkiego, o ciąży dowiedział się ojciec, który nad Moniką znęcał się od dzieciństwa. Skopał ją tak, że wylądowała na pogotowiu i nie tylko straciła dziecko, ale lekarze powiedzieli, że o potomstwie może zapomnieć. Dla redakcji ta historia była tak straszna, że… bankowo nieprawdziwa. Nigdy nie opublikowała jej żadna gazeta, bo skoro bohaterka nie chce pokazać twarzy, to na pewno ktoś kłamie: ona albo ja.
Podobnie było, kiedy opublikowałam reportaż o ludziach, którzy w dorosłym życiu zapłacili za błąd z dzieciństwa. Jedna z bohaterek mając naście lat i będąc pod wpływem narkotyków stanęła z koleżanką do zawodów, która w ciągu nocy zaliczy więcej chłopaków. Kto wygrał, nie pamiętały, ale… po dwudziestu latach jeden z zawodników, przypadkiem spotkany mężczyzna, który mógł okazać się miłością życia… poznał dziewczynę po charakterystycznym znamieniu na udzie. Oczywiście usłyszałam, że to niemożliwe, takie przypadki się nie zdarzają…
Ostatnio, gdy napisałam felieton o grzybach, też okazało się, że mnóstwo osób nie wierzy w tę historie. Nie wierzą, że po jednym posiedzeniu z grzybkami halucynogennymi stało się tyle złego i to kilku osobom. Cóż… tylko pogratulować wiary w grzyby, bo uwiarygodniać zdarzeń sprzed lat, podawaniem danych nie będę. Nie muszę zmyślać w reportażach czy felietonach. Z powodzeniem robię to, pisząc powieści. Co dziwniejsze – w to, że opisuję w nich prawdę nikt nie wątpi, choć akurat tam zmyślam na potęgę. Na przykład taka… „Klasa pani Czajki”. Owszem, pani Czajka istniała, a nawet niektóre zdarzenia opisane w książce są prawdziwe, ale przydarzyły się zupełnie innym osobom. Bohaterowie są fikcyjni. A mimo to, na podany w książce numer gadu gadu jednego z bohaterów, napisało kilkaset osób. Dla nich był to numer Wojtka o ksywce „Primabaleron”, a czytelnicy musieli przecież poinformować go, jaka naprawdę jest Kamila! Proponowali mu przyjaźń, a dziewczyny nawet miłość. A gdy informowałam, że po drugiej stronie komputera siedzę ja, czyli autorka powieści, spotykałam się z ABSOLUTNĄ niewiarą. Najwyraźniej bardziej prawdopodobne jest spotkanie w sieci wymyślonej osoby i postaci z książki niż realnego pisarza. Temu zaś nie wierzy się, gdy pisze prawdę, a wierzy, gdy zmyśla. O paranojo!
20 stycznia 2008