Tę maksymę Jimmy`ego Hendrixa miał wypisaną długopisem na skórzanej kamizelce jeden mój kumpel. Oczywiście było to w czasach szkoły średniej. Przypomniała mi się ona ostatnio za sprawą kilku wydarzeń. Po pierwsze była rocznica śmierci Jimmy`ego (18 września). Po drugie odbierałam nagrodę, którą otrzymał pośmiertnie mój zmarły w czerwcu tata i w czasie uroczystości usłyszałam co najmniej od 50 osób „moje dziecko jakaś ty młodziutka” (była to nagroda przyznana przez środowiska kombatanckie), zaś w ciągu ostatniego pół roku mniej więcej tyle samo osób powiedziało mi, że jestem stara baba. Wreszcie po trzecie podczas robienia wywiadu z Rage Against the Machine spytałam Toma Morello czy nie czuje się stary, kiedy okazuje się, że jego muzyki słuchają nastolatki, a on sam przekroczył już 30-tkę? I cóż… Tom nie czuje się stary. Ja też się stara nie czuję. Ale … coś jest dziwnego z tym wiekiem. Od kiedy sięgam pamięcią Tata zawsze opowiadał mi o swoim bracie – a moim Stryju Antonim Piekarskim – który zginął w powstaniu mając 16 lat. Oczywiście jak się zapewne domyślacie, kiedy miałam lat 8 to 16-letni Stryj wydawał mi się starym zgredem. Dzisiaj, gdy myślę o tym, że 7 września minęło 55 lat od dnia, w którym zginął idąc do szturmu w Śródmieściu, czuję wielką gulę w gardle. Tata zawsze mówił: „Nie wiem czy Antek kiedykolwiek całował się z dziewczyną.” Nikt się tego już nie dowie.
Co to ma wspólnego z Hendrixem? Z muzyką? Zauważcie jak wielką popularnością cieszą się wszyscy ci, którzy umierają młodo. Ale szczególnie tyczy się to artystów. Mniej takich ludzi jak mój stryj Antek.
Spójrzcie na takich Beatlesów. We wszelkiego rodzaju rankingach popularności McCartney bił na głowę Lennona do momentu, w którym Lennonnie zginął i to zresztą tragicznie zastrzelony na oczach najbliższych. Popularność Lennona nie jest jednak aż tak wielka jak innych młodo zmarłych. A to czemu? Ano … bo zginął mając lat aż (!) 40-ci. Żeby tak miał 10 mniej sprawa wyglądałaby nieco inaczej.
Kurt Cobain (nota bene mój rówieśnik), Elvis Presley, Janis Joplin, Brian Jones, Jim Morrison, Bon Scott, Cliff Burton… to tylko niektórzy z tych, co odeszli młodo. Płaczemy nad nimi, palimy świeczki na grobach i nie zastanawiamy się nad jednym. A gdyby żyli? Gdybyśmy widzieli jak się starzeją? Czy też byśmy kochali ich tak jak kochamy ich legendę?
Ostatnio słyszałam od wielu osób, że McCartney się sypie i niech spada na szczaw. Słyszałam też, że Elżbieta Dmoch (2+1) nie umiała śpiewać, bo fałszowała. Że cały grunge wypłynął dzięki Cobainowi, że Eddzie Vadersię kończy, a Chris Barron głos stracił (Spin Doctors), więc i tak się ta muza kończy. Słyszałam też, że te wszystkie dinozaury (Kasia Sobczyk, Piotr Szczepanik, Skaldowie, Czesław Niemen) niech spadają ze swoimi piosenkami. Te ryczące dziadki żałośnie podrygujące. Co to sobie do łysych głów peruki przyklejają lub przeszczepy kłaków robią.
Jacy jesteśmy okrutni dla tych, którzy żyją. A jacy bylibyśmy dla nich łaskawi, gdyby tak w porę w kwiecie wieku wyciągnęli kopytka. Wtedy wielu z nas takie drobne chlasty, by sobie na cmentarzyku wykonało. Na grobie paliły by się zniczyki. Młodzi fani zostawiali by tam swoje ślubne wiązanki. A tak… mało nam tych grobów. Jeszcze by się przydało dobić tych paru żyjących. Niech dołączą do Elvisa i spółki. Po cholerę tak długo żyją? Chcą przegonić Mieczysława Fogga? Pierwszego właściciela kawału o wykopaliskach z Egiptu? Znacie? To posłuchajcie. (Jak mawiał pan Jowialski.) W czasie wykopalisk w Egipcie odkopano sarkofag. Otworzono go, a leżąca tam mumia spytała. „czy ten Fogg jeszcze śpiewa?” Po Mietku kawał przeszedł w posiadanie Czesława Niemena.
Fogg był najbardziej popularnym piosenkarzem warszawskim. Kiedy śpiewał „Piosenkę o mojej Warszawie” moja babcia płakała ze wzruszenia, a i ja mam dzisiaj oczy w mokrym miejscu, gdy słyszę ją w radio. Na jego koncerty schodziły się tłumy. Dziś pozostały nam po nim nagrania i … „dzień dziadka”, bo w dniu jego urodzin jest obchodzony.
Czesław Niemen otrzymał niegdyś w Sopocie „Bursztynowego Słowika”. Wiwatowały mu tłumy. Czy dlatego, że ktoś żyje trochę dłużej niż góra trzydzieści lat nie ma prawa do szacunku? Nie chodzi tu o kawał. (Sama się z niego śmieję.) Chodzi mi o to co się za tym kryje. Hankę Ordonównę kochamy, bo zmarła na gruźlicę w kwiecie wieku. Mietka poniewieramy, bo ośmielił się przeżyć ponad 80 lat. Lennona zaakceptowaliśmy, bo go zastrzelono. McCartneyowi dogryzamy, bo żyje dłużej. Trochę pogłaskaliśmy go po główce bo żonę stracił, ale ogólnie facet jest be. Dobić. Czesław też do odstrzału. Nie wziął przykładu z Krzysztofa Klenczona.
Ślemy, dajmy na to Agnieszce Chylińskiej na urodziny życzenia sto lat? Ślemy! A chcemy by tyle żyła?
I to jest moje pytanie z okazji Wszystkich Świętych.
Cogito nr 18/99 (121) – 8 listopada 1999