W swoim czasie w „Polityce” rozgorzała dysputa na temat charytatywności. Rozpętał ją artykuł o tym, że artyści za koncerty charytatywne biorą pieniądze. Autorka tegoż artykułu nie potępiała artystów cierpliwie tłumacząc czytelnikom, że dochód z koncertów to jest to co zostaje po opłaceniu wszystkich, którzy włożyli w to swoją pracę, przy czym stawki dla artystów za koncerty charytatywne są o wiele mniejsze niż normalnie. Czasem rzeczywiście nie dostają oni za to pieniędzy, ale zwrócić im trzeba chociaż za podroż i opłacić nocleg jeśli jechali z daleka. Tymczasem… ludzie i tak wiedzą wszystko lepiej. No i jak zawsze chętni do wystawienia cenzurki potępiają wszystko bez dokładnego przemyślenia!
Niedawno Xenia napisała mi, że u nas są sami „szmatławcy muzycy”, bo ktoś tam wziął pieniądze za koncert na dzieci z żółtaczką! A Rafał napisał, że już nie kupi żadnej polskiej płyty, a jeśli to zrobi to będzie to piracka płyta ze stadionu X-lecia: „Narzekają, że piraci ich okradają, a tymczasem sami żerują na ludzkim nieszczęściu! Biorą szmal za Wielką Orkiestrę! Zasmarkani idole.”
Ilość koncertów charytatywnych dawno przekroczyła liczby mieszczące się w granicach wyobraźni. Te koncerty przyciągają tłumy i są imprezami często darmowymi dla widzów, bo wszystko opłacają sponsorzy. Przeciętny słuchacz muzyki prędzej pójdzie na koncert darmowy niż na ten, za który ma płacić. Tak więc… jeśli zespół X gra 30 koncertów rocznie a z tego 3 charytatywnie, więcej osób go usłyszy na charytatywnym, bo te koncerty są z reguły imprezami masowymi. Bywają więc tacy wykonawcy, którzy częściej otrzymują propozycje grania charytatywnie niż zarobkowo. A jeśli nie będą brać pieniędzy za koncerty to z czego będą żyć? Ze sprzedaży płyt? Jakich? Pirackich? Których kupnem odgraża się Rafał
Muzycy są czasem miedzy młotem a kowadłem. Każdy – wy też! – marzy by zarabiać na życie tym co kocha robić najbardziej. Oni kochają muzykę. Dla wielu z nich jest i sposobem na życie i sposobem zarabiania. Jest wszystkim! Czemu sprawiając nam radość mają nie zarabiać? A sam koncert charytatywny? A oświetleniowiec to tam przepraszam charytatywnie scenę oświetla? Nagle tysiące ludzi chce zrobić coś za darmo? Wierzycie w to? Na 100 osób przypada najwyżej jeden idealista, najwyżej jeden społecznik! Najgłupsze w tym wszystkim jest to, że pluje się na muzyków a nie na resztę ludzi, którzy w danym przedsięwzięciu biorą udział. Jednak tylko od muzyków żąda się grania i śpiewania za darmo a nie od technicznego, by zwijał i rozwijał kable za friko! Poza tym wielu twierdzi, że to tylko środowisko rockowe jest pazerne na pieniądze! A … guzik! Nieprawda!
Niedawno byłam na zdjęciach do Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego. Relacjonowałam imprezę poetycko-muzyczna zorganizowaną przez pewną fundację. Wiersze z okresu II wojny światowej czytali aktorzy a przygrywała im na fortepianie znana pani profesor muzyki. Po skończonej imprezie, kiedy dźwiękowiec zwijał kable sprzętu owa pani profesor podeszła do mnie z pytaniem: „Ile ja dostane od telewizji za to, że mnie filmowała?” (Dla wyjaśnienia dodam, że programy informacyjne nie płacą nikomu za pojawienie się na ekranie w jakiejś wiadomości.) Dźwiękowiec słysząc jej pytanie mało się nie przewrócił! A mnie normalnie zamurowało. Odparłam, że ja nie mam na to funduszy, a TVP wraz ze swoim budżetem nie jest moją własnością. Pani na to burknęła, że „taka jedna – i tu padło nazwisko bardzo znanej gwiazdy polskiej estrady i to gwiazdy wielkiego formatu – to byle „pierdnie w mikrofon” i dostaje dziesiątki tysięcy złotych, a ja jestem profesorem i nikt mi nie płaci!”
Tak na przykład to ta pani nie spytała o to ile dostaną autorzy czytanych wierszy, a w końcu gdyby nie te wiersze pani tego dnia grałaby zapewne w domu dla męża. Po powrocie do firmy zmontowałam materiał tak, że nie pokazałam owej pani w ogóle. Skoro chce pieniądze, a ja ich nie mam może mieć pretensje, że została pokazana na antenie i nikt jej nie zapłacił. Następnego dnia zadzwoniła pani z fundacji, by powiedzieć, że pani profesor jest zła, że nie pokazano jak gra. Opowiedziałam o swojej z nią rozmowie. W słuchawce zapadła cisza. Pani z fundacji prawie się popłakała: „jaki wstyd. Przecież ona dostała honorarium. Ja specjalnie po to załatwiłam sponsorów.
Do dzisiaj po tej historii czuję straszny niesmak! Nie wszystko robi się za pieniądze to fakt, ale chęć nabicia kabzy nie jest cecha jedynie muzycznego środowiska! Koleżanka dziennikarka dość często opowiada mi o profesorach żądających forsy za 3 zdania komentarza do pisanych dla agencji informacyjnej informacji ekonomicznych, biznesowych czy innych. Sama wielokrotnie spotkałam się z pytaniami psychologów: „ile dostanę od pani za to, że odpowiem na pytanie do reportażu.” To mnie spotkało przy okazji robienia reportażu o ludziach, którzy nie są lubiani w klasie czy o grouppies?
Owszem dla wielu osób robienie czegoś za darmo to szansa pokazania się i wyrobienia sobie nazwiska, ale do czasu. Gdy byłam w szkole średniej też pisałam za darmo. Utrzymywali mnie przecież rodzice. Dziś rodzice nie żyją a ja sama mam dziecko. W momencie gdy dla kogoś dana działalność jest źródłem zarobkowania trudno od niego żądać, by rzecz za którą normalnie bierze pieniądze zaczął od tej pory robić za darmo i to notorycznie!
Psycholog i tak dostaje pieniądze za swoją pracę poradni, w której pracuje. Może zresztą zarabiać prowadząc praktykę prywatną jak czyni to mój kolega zajmując się terapia pracoholików lub dodatkowo pisząc artykuły do gazet jak nasza redakcyjna koleżanka Ewa Nowak. Profesor ekonomii może pisać książki czy artykuły do prasy, a profesor muzyki poza zarabianiem na uczelni może dorabiać dodatkowymi lekcjami muzyki. Dla muzyka rockowego granie jest po prostu życiem. Nie wszyscy dorabiają sobie grą w filmach. Większości pozostają koncerty, bo płyty przecież są ciągle piratowane, a udzielanie prywatnych lekcji śpiewu czy gry na instrumencie przy nieregularnym trybie życia rozdartym miedzy koncertami i nagraniami nie jest możliwe na dłuższą metę. Jest mi więc przykro, że Xenia uważa rockowych muzyków za szmatławców a Rafał z zemsty leci na stadion X-lecia. Ciekawe co by powiedzieli zarówno oni sami i ich rodzice, gdyby szef prosił by minimum raz w tygodniu pracowali za darmo, a dochód z ich pracy szedł na domy dziecka. Podejrzewam, że po początkowej euforii, jacy to są dobrzy i charytatywnie się udzielają, zaczęliby myśleć, że … w domu chleba nie ma, a ten oto dzień nie przyniesie zarobku. Zaś robić trzeba to samo co zawsze. Co innego, gdyby powiedziano im, że dostaną mniejszą stawkę. Sama pisałam regularnie za darmo do pewnej gazety. Przestałam, gdy zaczęło mi to zabierać na tyle dużo czasu, że opuszczałam się w pracy. Teraz robię to jedynie sporadycznie. Smutne, ale niestety … czy nam się to podoba czy nie – żyć trzeba! A żeby żyć – trzeba mieć za co!
Cogito nr 1/2001 (146) – 1 stycznia 2001