MAŁGORZATA KAROLINA PIEKARSKA

pisarka, dziennikarka, historyczka sztuki – ambasadorka kampanii społecznej WypiszWyczytaj

To dla ciebie mój wieśniaku

Olek Klepacz z Formacji Nieżywych Shabuff śpiewał, że jest „wieśniakiem fajnym chłopakiem”. Ta jego piosenka jest jednym z niewielu hitów, z upodobaniem śpiewanych przez mojego chłopa. Przypomniała mi się, bo: po pierwsze po moim felietonie o modzie napisały do mnie list dwie oburzone dziewczyny, że nabijam się z wieśniaków. Trzy razy czytałam wzrockowisko „Moda na sukę”, by uchwycić ten moment, ale chyba jestem ślepa lub tępa, bo mi nie wyszło. Nie wiem, w którym miejscu jest to nabijanie się, więc nie mam zielonego pojęcia co takiego uraziło owe dziewczyny. Ale… doszłam do wniosku, że mają chyba jakieś kompleksy, bo dopatrują się tego nabijania w tekście, który jest o czymś zupełnie innym. A po drugie przypomniał mi się Olek, ponieważ pojechałam z kamerą na zdjęcia do reportażu „Pan Witek – Gość z Atlantydy”.

pan witek3O tym, żeby zrobić reportaż o Panu Witku marzyłam od dawna. Ale gdzie go spotkać? Kiedy kilka miesięcy temu pisałam wzrockowisko o snobizmie („Pan Witek, paluszek i patyczek”) Pan Witek siedział w Radomiu. Ponoć pracował na jakiejś budowie. Nie myślałam, że tak szybko dane mi będzie go poznać. Aż tu pewnego dnia biegając z kamerą po warszawskiej starówce natknęłam się na Pana Witka. I dawaj z nim umawiać się na reportaż. Pan Witek pochodzi z małej wioski pod Tarczynem, która nazywa się Prace Małe. Ponieważ jego matka zawsze mówiła: „do dwudziestu nie pisaty, do trzydziestu nie żonaty, do czterdziestu nie bogaty to ze wsiem durniowaty”, więc on nie chciał być durniem i ożenił się z niejaką Zofią. W Pracach małych wybudował dom, ale żona nie chciała mieszkać na wsi. Pragnęła do miasta. Pan Witek próbował żyć z nią mieszkająca w mieście sam mieszkając na wsi, ale nie wychodziło. Sprzedał więc gospodarstwo, uposażył rodzinę i… nie wpuszczono go do domu, więc wyruszył w Polskę z odrapaną gitarą. I takiego w Sopocie odkryli Konjo i Skiba z Lalamido. Sam pan Witek uważa jednak, ze jego debiut miał miejsce na festiwalu Owsiaka w Żarnowcu, kiedy to po występie grupy dezerter załamała się scena, a on wszedł na nią by uspokoić publiczność. i udało mu się, bo hitami takimi jak „Spity Gonzales”, „Hymn o moim koniu” i „Atlantyda” doprowadził publiczność do muzycznej euforii. Nie dali mu zejść ze sceny. Niestety żona wstydzi się tego grania bardziej niż wsi Prace Małe, w której Pan Witek zbudował dla niej Eden. Dlatego Pan Witek nie ma domu. Z gitarą przemierza Polskę posiadając kilka baz wypadowych uzyskanych dzięki dobroci życzliwych ludzi. Opowiedział mi to wszystko do kamery, a sporą część poza kamerą, bo jeżdżąc z jednego miejsca do drugiego spędziliśmy razem przeszło dwanaście godzin.
Pan Witek z dumą przedstawił mi swojego kolegę, z którym w latach szkolnych grał w zespole „Wieśniacy”. Ich ta nazwa nie śmieszyła. Moich znajomych z miasta – bardzo. Pan Witek ma swój image – koszula ze złotą nitką, kupiona w zaprzyjaźnionym szmatluksie, porwane spodnie ze skóry i kowbojki, których dziś nawet szewc nie chce zreperować. Jego gitary wszystkie mają naklejkę z Polskim godłem – „by nie brali mnie za Rumuna” – tłumaczy pan Witek. Opowiadał mi, że czuje się artystą, ale jak podkreślał takim „artystą bardem ulicznym”, bo „zdarza mi się występować na wielkich scenach i mnie to bardzo cieszy, ale najlepiej się czuję grając wśród ludzi na ulicy” – mówił.

Pan Witek nie wstydzi się ani tego, że pochodzi ze wsi, ani tego, że za wsią tęskni. Zawiózł mniepan witek2 na gruzy swego domu. Tego, który sprzedał, by spełnić żony zachcianki o miejskim życiu – nota bene w Grójcu. Na tychże gruzach śpiewał piosenkę „Ruiny Edenu” i choć sposób w jaki śpiewa jest zabawny to nikomu z ekipy nie było do śmiechu. Jeszcze smutniej nam się zrobiło, kiedy w Radomiu pokazał nam swoją drugą bazę wypadową, zrobioną w domu przeznaczonym do rozbiórki. Zapach stęchlizny we wnętrzu i dywany położone na dachu, by nie wpadało tam to i owo z nieba nie nastrajały nas optymistycznie, ale Pan Witek zdawał się być bardzo wesoły. Pod tę siedzibę podeszła grupa młodzieży i domagała się piosenki Pokemony. Pana Witka, który jest dosłownie zwierzęciem ulicy, nie trzeba było prosić dwa razy. Już po chwili zaśpiewał: „Tu w Radomiu jest najlepiej, tłum wieśniaków leczy rany, Sopot albo Zakopane tam dziewuchy są nadziane. Chodzą chyłkiem po deptaku, to dla ciebie mój wieśniaku, kręcą tyłkiem jak z obrazka, a co druga lepsza laska. Pokemony walą z każdej strony. Pokemony. Nie bądź więc zdziwiony.” Wiele osób pokpiwało z tego, że siebie pan Witek określa wieśniakiem i przy słowie wieśniak rechotało. Ale dla Pana Witka nie jest to określenie pejoratywne. To po prostu stwierdzenie faktu. Bo z kpiną jest tak, że nie są nią słowa, a intonacja. Dla niego słowo wieśniak jest takim jak dla mnie mieszczuch. Określeniem miejsca, z którego się pochodzi, a na to skąd pochodzimy wpływu nie mamy.
Pan Witek wierzy, że mój telewizyjny reportaż o nim pomoże mu odzyskać rodzinę, która kiedyś wstydziła się wsi, a dziś tego, że on z odrapaną gitarą przemierza całą Polskę. Czy tak się stanie? Chyba najpierw trzeba by pokochali w nim wieśniaka, a potem artystę. Zwłaszcza, że jest on tak jak w piosence Olka Klepacza – „wieśniakiem, fajnym chłopakiem”.

COGITO 10/2003 (197)