Od zawsze fascynowały mnie prawdziwe historie. Już jako małe dziecko uwielbiałam, gdy tata opowiadał zdarzenia z przeszłości. Do ukochanych była historia z myszką. Tata opowiadał ją dziesiątki razy. Zaczynała się tak: „Działo się to pewnego dnia w Krasnymstawie. Tata spał na stole, a dziadek spał na łóżku. Rano dziadek wstał, zaczął zakładać spodnie i nagle… jak nie zacznie skakać i wołać:
– Maciusiu! Ratunku! Mysz!
Okazało się, że w nocy myszka wpełzła do zwisających z oparcia krzesła nogawek spodni, wspięła się do góry i zasnęła. Obudziła się, gdy dziadek zaczął się ubierać.”
Wizja dziadka, którego nigdy nie poznałam, bo zmarł przed moim urodzeniem, skaczącego po pokoju z powodu małej myszki w nogawce rozpalała moją wyobraźnię. Żal mi było… myszki. Dopytywałam, czy na pewno nie stała jej się krzywda, czy została wypuszczona na wolność, a potem… domagałam się te historii od nowa i od nowa i tak po tysiąckroć! Z kolei babcia ze strony mamy musiała mi opowiadać, jak będąc małą dziewczynką przyniosła do domu jeża, włożyła do pudełka i schowała pod łóżkiem, by mieć własne zwierzątko. Niestety jeż obudził się w nocy, wyszedł z pudełka i zaczął biegać po mieszkaniu budząc całą rodzinę. Spowodowało to gniew pradziadka, który sprał babcię na kwaśne jabłko i kazał odnieść jeża tam skąd go przyniosła.
Te dwie opowieści sprawiły, że choć kocham beletrystykę to jednak literaturę faktu uważam za najbardziej fascynującą. Opisana w pamiętnikach opowieść Zofii Nałkowskiej, której ojciec był geografem i dla której każda książka była geografią śmieszyła mnie całe lata niemal tak samo jak rodzinne opowieści mamy, jak nosiła w sukience w różyczki piasek aż ją rozerwała albo jak nasiusiała na swoją mamę z trzepaka, bo nie chciało jej się schodzić na dół.
Tymczasem ostatnio usłyszałam, że… literatura faktu to nie jest prawdziwa literatura, bo coś co się zdarzyło jest tak proste do opowiedzenia, że właściwie nie trzeba umieć pisać, by opisać prawdziwe historie. Naprawdę? Zdziwiłam się i od razu przed oczami stanął mi znajomy, który pewnego dnia postanowił zostać pisarzem. Napisał nawet pierwszą książkę. Nosiła tytuł… „Ciekawe życie” i była jego autobiografią. Zaczynała się od słów: „Miałem ciekawe życie. Może niezbyt bogate, ale bardzo ciekawe”. Książkę dostałam od niego do przeczytania w maszynopisie i leżała u mnie na stole, gdy odwiedziła mnie przyjaciółka. Zajrzała w te dwa pierwsze zdania i z wrażenia usiadła… na podłodze obok fotela rozbijając sobie mocno to miejsce, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Jak potem wyznała: „Takiej bzdury w dwóch zdaniach wzajemnie się wykluczających dawno nie czytałam.” Niestety dalej było jeszcze gorzej.
Czy naprawdę spisanie wspomnień jest prostą sprawą? Czytałam w swoim życiu wiele pamiętników wydanych i masę niewydanych. Wiele z nich nie zostanie wydanych pewnie nigdy, bo jednak wspomnienia trzeba umieć opowiedzieć tak, by były interesujące dla innych a nie tylko dla tych, którzy są ich bohaterami. W swoim czasie ogromne wrażenie zrobił na mnie „Pamiętnik podlaskiego szlachcica” Juliana Borzyma. Wydane przez wydawnictwo Stopka wspomnienia spisane w latach 80. XIX wieku były dla mnie fascynujące z wielu powodów. Po pierwsze język, po drugie dowcip, po trzecie przeżycia. Zaczynały się wprawdzie nudno, bo autor wymieniał koligacje, ale cóż… tak wtedy pisano. Siostra mojej praprababki, której pamiętnik mam w domu też podobnie zaczęła opis swego życia, a potem snuła fascynujące historie, w których nie brak było opowieści o grozie pierwszej wojny światowej, przeżyła bowiem Spalenie Kalisza, z którego uciekała wraz z mężem, a do którego wróciła potem już jako wdowa opisując jak chodziła po mieście „Czasem jak widzę w ruinach odkryte ściany pokoi, gdzie kiedyś z mężem mieszkałam, nie mogę oczu oderwać, czuję po prostu ból fizyczny w sercu, a pomimo tego patrzę i pastwię się sama nad sobą, bo mam wrażenie, że tam są mego męża myśli, słowa, a może i dusza, za którą tęsknię.”
Julian Borzym też swoje historie opisał wspaniale. Ogromne wrażenie robił opis jego rozpaczy po stracie matki, której nie mógł się „obtęsknić” i wąchał jej ubrania. Opisywał też pierwsze przygody z uświadamianiem, które śmieszyły do łez, bo żeby przekonać się, czy naprawdę kobieta zbudowana jest inaczej niż mężczyzna dwunastoletni Julek wraz z bratem napadł na służącą i rozebrał ją do naga dziwiąc się ogromowi ciała, które zobaczył. Z kolei wstrząsające były jego opisy egzekucji na ulicach Warszawy polskich patriotów po powstaniu styczniowym. Zdumiewające opisy wesela w okresie żałoby narodowej, a rozczulająca miłość do żony. Zwłaszcza, gdy czyta się o niej dziś, w czasach, kiedy różne poradnicze pisma piszą, że miłość to tylko chemia i ta chemia kończy się po dwóch latach. Pamiętnik Borzyma czytałam kilka razy. Odbyłam nawet podróż śladami jego życia, by bardziej wyobrazić sobie wszystko to, co tak pięknie i ze swadą opisywał.
Kilkanaście razy przeczytałam też wspomnienia wojenne własnego ojca. Zrobiłam to nie dlatego, że to mój ojciec, chociaż to też, ale fascynowało mnie, że pisząc je zachował swoją „żabią perspektywę”, więc opisywał świat z punktu widzenia dziecka. Nad książką siedział będąc mężczyzną po czterdziestce, a jednak opisując wydarzenia, których był świadkiem jako dziecko zachowywał to słownictwo, którym wtedy określał świat. I tak wraz z bratem znalazł tulejkę, a nie fragment lufy od konkretnego modelu karabinu, który to model pisząc tekst mógłby już podać. Pisał jednak, że była to tulejka, bo z tym mu się kojarzyło wtedy znalezisko. Opisywał swoje dziecięce naiwności i wiarę w polskie wojsko we wrześniu 1939 roku.
Bo z literaturą faktu jest tak, że każdy ma ciekawe życie, ale nie każdy umie je opowiedzieć.
Życie pisze zresztą czasem takie scenariusze, których pisarz nie jest w stanie wymyślić, a czytelnik w stanie uwierzyć w ich prawdziwość. Wielokrotnie do swoich powieści wplatałam prawdziwe historie. I co? Zawsze okazywało się, że czytelnicy wierzyli w te zmyślone, a te prawdziwe wydawały im się zupełnie nieprawdopodobne.
– Żeby dziecko drugiemu wbiło w głowę długopis i trafiło w tętnicę? – spytała jedna nauczycielka i dodała: – absolutnie niemożliwe.
Nie uwierzono mi też w to, że prawdziwą jest historia, kiedy dziewczyna w tłoku w autobusie szuka chusteczki do nosa w kieszeni i zamiast niej znajduje śmieci i banknoty. Pod wpływem karcącego spojrzenia wysiada więc na przystanku, a tam stwierdza, że chusteczka jest na miejscu ona zaś zapewne grzebała w cudzej kieszeni, bo wśród wyjętych wraz z banknotami śmieci jest bilet do Łodzi, w której nigdy w życiu jeszcze nie była.
– Jakiś fejknius – powiedziała jedna z bibliotekarek.
Cóż… zmyślać jest trudno, ale opisywać fakty też niełatwo, czego dowodem jest wspomniane przeze mnie „dzieło” znajomego pt. „Ciekawe życie”. Może i było ciekawe, ale opisane tak, że raczej nigdy nie ujrzy światła dziennego drukiem. Czyż nie dlatego wielu ludzi z ciekawymi życiorysami zatrudnia zawodowców, by opisali je za nich? W końcu nawet porywające pamiętniki Ignacego Jana Paderewskiego spisała Mary Lawton i zrobiła to tak, że książkę czytają kolejne pokolenia.